czwartek, 25 października 2012

dlaczego warto ruszyć dupę

Moja praca jest bardzo średnia, aktualnie pracuję nad tym, aby ją zmienić.

za dużo nerwów, za dużo stresu, nie wytrzymuję tempa i zazwyczaj gdy wyłączam kompa to nie chce mi się zupełnie nic.

Tak jak dziś, zbieram sie do wyjscia i kątem oka widzę uśmiechającą się do mnie, leżącą w kącie torbe na siłkę.

-nie chce mi się- myślę. Pójdę jutro. W dupie to mam, poćwicze w domu. Wrócę prosto do chaty, zjem obiad jak człowiek, odpocznę chwilę, włączę jakąś płytę i poćwiczę

I nagle olśnienie- za dużo w powyzszym zdaniu nieścisłości :
-"chwilę"-czyli ile?
-"jakaś płytę"-masz ich z 20, która konkretnie??
-"poćwiczę" -ile? godzine? dwie? a może 5 minut??
-no i moje nieśmiertelne "jutro" a miało być "jeszcze tylko dziś"...

do bani- już wiem, że nie poćwiczę. To tylko takie obiecanki cacanki. Ale jestem zła, mam za sobą ciężki dzień w tej beznadziejenj pracy. Pierdolę to. Spadam do domu.

Wyłączam kompa, żegnam się ze wszystkimi w myślach jestem juz w łóżeczku, pod kocykiem z kubkiem ciepłej herbaty w ręku i.... nagle biorę torbę i stwierdzam, że idę jednak na tą pieprzona siłkę! Nie chce mi sie jak cholera, do ostatniej chwili waham się,czy nie skręcić jednak do domu ale idę.

Poszłam, oczywiście moje najfajniejsze sprzety zajęte. Wiadomo -okolice godziny 17- największy spęd...pełno ludzi, nie ma w sumie co robić. Po co ja tu w ogóle przyszłam??? Jestem ogólnie zła, wskakuję więc na stepper i bez przekonania zaczynam dreptać, w sumie tylko po to by "odpękać" godzinkę na siłce i wrócić do domu, wkurzona podwójnie,  by -najpewniej -wyładowac stres na facecie.

I sobie tak cisnę bez przekonania na tym stepperze, aż nagle podchodzi do mnie trenerka i zaczyna rozmawiać I tak od słowa do słowa stwierdza, że ułoży mi trening, pokazała maszyny, na które zazwyczaj nie chodziłam i powiedziała jak ćwiczyć, żeby było dobrze.

Zważyla mnie, zmierzyła, założyła kartotekę z pomiarami i było po prostu zajebiście! Dostałam skrzydeł!!! Porozmawiałąm z nia, zacheciła mnie do jeszcze innych aktywności i po prostu jestem juz inną osobą:D obiecałam jej, że będę tez jutro:) I będę!

Po godzinie ćwiczeń i po rozmowie z trenerką wiem już co robiłam źle, mam nowy pogląd, a stres minął bezpowrotnie! Do domu wróciłam wesoła i nawet ulewa w drodze powrotniej nie była w stanie zepsuć mi nastroju:)


To przełom:) Wiem już, że nic mnie nie złamie. Dzisiejszy dzień pokazał, że wszystko zależy ode mnie, tylko ode mnie, nic nie przeszkodzi mi w dążeniu do fajnej sylwetki! NIC!

PS. i chyba źle się mierzę i ważę, bo waga w siłowni pokazala mniej niż moja i wg trenerki mam proporcjonalną sylwetkę i sporo mięsni!!!!!!!!!

niedziela, 21 października 2012






jesień jest piękna!

To podobno ostatni tak fantastyczny weekend, ciepło i słonecznie, aż żal było siedzieć w domu!!!

co mi się bardzo podobało, to fakt, że oprócz nas -z osttanich słonecznych chwil postanowili skorzystać również inni. Pełno spacerowiczów, biegaczy... Wszyscy w ruchu!

Super:) \

Żal mi ciepła, które odchodzi, żal mi slońca zachodzącego coraz szybciej, ale cóż-oby do wiosny!
Postanowiłam jednak nie dać się i dzielnie chodzę na siłkę, mam coraz lepszą kondycję i wierzę, że tej jesieni depresja mi nie grozi, bo przecież ruch i aktywność fizyczna dają tyle radości, że zanim się zorientuję, będzie już pewnie marzec i znów zrobi cię coraz cieplej:)

niedziela, 14 października 2012

nutella

Nutella. Moje niebo na ziemi w dzieciństwie. Może z 5 razy zjadłam ją na kanapce, bo wg mnie nutellą należało się zajadać łyżeczką prosto ze słoika.

Znikała w mgnieniu oka, a ja szczęśliwa zaczynałam marudzić, że jednak jest mi po niej niedobrze, co nie przeszkadzało mi powtarzać rytuał po każdym nowym zakupie.

Na nutellę nigdy nie było za późno, nigdy nie byłam tak najedzona, aby jeszcze nie wcisnąć choć jednej łyżeczki.

jako, że się odchudzam musiałam stracić apetyt na nutellę na bardzo długi czas i szczerze to nie pamiętam, kiedy ją jadłam i nie planuję jej zakupić ani w najbliższej, ani w dłuższej przyszłości.


Ale, moja mama zrobiła mi własną!
Trochę oszukaną, ale dla nutellocholika to i tak niezły zamiennik.
Co prawda nie jest tak pyszna jak prawdziwa, ale jest pewną namiastką i mi posmakowała. Nie jem jej jednak łyżeczką ze słoiczka, ale pozwalam sobie na sporą ilość na waflach. Bo postanowiłam wcinać ja tylko z waflami, gdyż na chlebie/bułce musiałoby się skończyć na pochłonięciu przynajmniej 4 kromek:]

Tak,wiem, ilość masakryczna, ale ja nutellą muszę się po prostu najeść i koniec.


Poniżej przepis:

-2.5 kg śliwek
-1 kg cukru
-2 cukry waniliowe
-10deko kakao
-1gorzka czekolada [polecam oczywiście taką z jak największym % kakao]


Wypestkowane śliwki przepuścić przez maszynkę i gotować z cukrem żeby zgęstniały, potem
dodać cukier waniliowy i czekoladę.

I nutella gotowa:)

Taki mały słoiczek starczy mi na kilka[ 3-4] podejść, nie radzę robić nutelli w dużych :] Mama zrobiła mi małe słoiczki, więc nacieszę się nutellą i mam spokój na długi, długi czas! A jak mi się zachce to otworzę następny słoiczek, znów zjem ze 4 wafle, trochę podje mój mąż, będzie po słoiczku i poczekam na kolejną nutellową chcicę.

sobota, 6 października 2012

Aktualizacja cyferek




Mało rzeczy jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi w sobotę. Sobota to sobota i jako mój ukochany dzień tygodnia z góry skazany jest na sukces.

Dziś wstałam, luknęłam za okno, stwierdziłam,ze nie pada i postanowiłam szybko czmychnąć na dwór,zeby pobiegać chociaż pół godzinki. Wybiegłam i po dosłownie 2 minutach było gwałtowne oberwanie chmury:( no to się schowałam pod jakimś daszkiem i czekam, bo może to chwilowe. W międzydzasie niewiadomo skąd pojawił się koło mnie Pan Menel. Szkoda, że potencjalni pracodawcy nie widzą we mnie tej samej osoby co on - "pani kierownik, poratuje pani 50groszami? da szefowa?"... był na tyle upierdliwy, że podbiegłam pod inny daszek. I postałam tak chwilę, stwierdziłam, że nie ma sensu i postanowiłam wrócić.  Biegnąc w stronę domu mijam parking, z którego jakiś mądry i bardzo spieszący się facet wyjechał z prędkością znacznie przekraczajacą tą dopuszczalną i by mnie potrącił. Odskoczyłam, ale poślizgnęłam się na błocie, wylądowałam w kałuży i teraz strasznie boli mnie kostka.

Także miało być pięknie, a wyszło jak zawsze;]

Ale to nic. Sobota to sobota i na pewno jeszcze będzie fajnie.

Szkoda tylko, że tak pada, miałam zamiar dziś wyjść na długi spacer i pozachwycać się pięknej polskiej złotej jesieni. Drzewa są piękne, takie kolorowe. Jesli nie dziś, to może jutro się uda.

wtorek, 2 października 2012

Jakie matki takie dziatki

jakie to prawdziwe!

bardzo, podoba mi się ta akcja.

Tzn "podoba się" to może złe sformułowanie- popieram ją z całego serca.

Dzieci biorą przykład z rodziców, a ja wzorowałam się na mojej mamie aż za bardzo.

Mama nigdy się nie malowała, nie kupowała nowych, modnych ciuchów, nie chodziła w butach na obcasach, nie chodziła do fryzjera no i jadła...w sumie to chyba "byle jak".

W domu obiad był zawsze. I dla wszystkich, bez względu na to, czy obiad mieli zjeść tylko domownicy, czy niespodziewanie wpadł pułk wygłodniałych żołnierzy. Poza tym, mama zawsze jadła po przyjściu do domu, czy to ze sklepu, czy z odwiedzin, zawsze szło się od razu do kuchni, która z resztą była na wprost wejścia do domu. Jakby czasem ktoś zapomniał, gdzie należy się udać.

 Mama zawsze też musiała po obiedzie zjeść kromkę chleba. Jadła dużo słodyczy, miała nadwagę i na moje chęci rozpoczęcia diety odpowiadała "a tam, będziesz się odchudzać"...

Kocham moją mamę najbardziej na świecie, jest najwspanialsza, ale niestety te złe nawyki skopiowałam od niej w 100%.  I w przyszłości chciałabym aby moje dzieci skopiowały ode mnie te lepsze nawyki. A żebym miała zdrowe nawyki, to muszę nad nimi wciąż pracować.

Październik ogłosiłam miesiącem przemiany i od wczoraj ćwiczę brzuszki i więcej chodzę. Nie korzystam w ogóle z samochodu i wszędzie gdzie się da staram się chodzić z buta. No i przede wszystkim myślę optymistycznie i nie dam się jesiennej depresji, co to to nie!