wtorek, 31 lipca 2012

zagadka

zagadka rozwiązana

kto zgadnie co jest przyczyną
- złego samopoczucia
- smutnego nastroju
-ciągłego "nerwa"
-ochoty na słodkie???


:)))

ok,ok, kilka dni i mi przejdzie...

***

Mało dietetyczny dziś mój obiadek, ale naładowałam sobie do środka ciasta pelno warzyw.


W ogóle mam ostanio chcicę na warzywa, odryłam jak pyszne są ogórki:) Mniam! Zabieram sobie do pracy i chrupię, na zmianę z marchewką i papryką.


Nie chce mi się dziś ćwiczyć, mam lenia i chyba sobie odpuszczę. Nastała dziś "wielka smuta" i chyba się z nią prześpię, a od jutra na nowo "jeszcze tylko dziś".

poniedziałek, 30 lipca 2012

praca od podstaw

w dniu, w którym postanowiłam założyć tego bloga bylo źle, wiedziałam ile pracy będzie przede mną, byłam nastawiona na ciężką "pracę od podstaw".

No ale żeby aż tak... ?

Chyba nadchodzi chwila zwątpienia. Chwila , która do tej pory nadchodziła w środę po spektakularnym poniedziałkowym starcie... takze i tak juz długo się trzymam.

Męczę się podczas jazdy na rowerze, moje uda są pewnie porównywalne z udami mojej babci lub,jak kto woli- z materacem ze spuszczonym do połowy powietrzem, spisuję sobie kalorie zjedzone i okazuje się, że byle co ma 100kcal, z kolei ,żeby te 100kcal spalić należy przez pół godziny ćwiczyć, mój brzuch jest na tyle duży, że nie pomaga nawet "życie na wdechu", a gdy mimo wszystko postanawiam być optymistką i uśmiecham się do siebie przed lustrem-widze papuśne policzki, drugi podbródek itd itp.

wiem, wiem... nie wolno się poddawać. Moje dzisiejsze ćwiczenia sprawiają,że za miesiąc moze nie dostanę już zadyszki przy robieniu brzuszków i może zrobię nawet 100 pompek,a nie jak dziś -30 damskich i to na 3 raty...

ja to wszystko wiem. Tylko tak bardzo chciałabym widzieć już efekty.

sobota, 28 lipca 2012

"czarny wyszczupla"


...takie jest ogólnospołeczne przekonanie i tego z zasady trzmają się grubasy.

Trzymałam się i ja. Moje zakupy ograniczały się do 3 kolorów:
-biały
-siwy
-czarny.

Kolory bezpieczne, nie rzucające się w oczy, jakbym chciała całkowicie wtopić się w tłum, żeby mnie tylko nikt nie zauważył...

Już sam fakt bycia większą od reszty wystarczał mi za wszystkie inne "odstępstwa", nie lubiłam dodatkowo wyróżniać się strojem. Aż do sylwestra 2011 roku. Wtedy coś we mnie pękło i moim postanowieniem noworocznym było nie kupienie sobie ani jednej czarnej rzeczy w nadchodzącym roku.
Moja garderoba wzbogaciła się o kolorowe marynarki, wesołe topy, nawet ciapkowaną sukienkę w 7 barwach, granatowe, rózowe, zielone rajstopy, czerwone tenisówki, bezowe balerinki- po prostu szalałam i bawiłam się kolorami jak tylko mogłam.

Udawało się aż do dziś.

W związku z tym, że na dniach wyjeżdżam w góry postanowiłam zakupić kurtkę przeciwdeszczową i tu zaczęły się schody.

 Miałam w sumie tylko 3 wymagania, moja kurtka powinna:
-być dłuższa niż do pasa
-mieć kaptur
-nie być czarna

ale niestety jedyna jaką znalazłam kosztowała 279zł i chociaż była piękna [malinowa] to jednak cena była za wysoka, w sumie nie potrzebuję takiej full wypas kurtki... wiecie, oddychajacej, którą sie czyści jakimś tak specjanym specyfikiem... co tu dużo gadać, była za droga a innej tańszej i nie-czarnej nie znalazłam.

No i niestety po 4 godzinach łażenia nabyłam taką o:

 Jest cała czarna...ma tylko różową podszewkę, różowe zatrzaski i seledynowy zamek... No ale ma odpinany kaptur, jest wysoko zapinana pod szyję, ma zapinane kieszenie i  regulowane ściagacze.

No i najważniejsze: jest wodoodporna:




Zadowolona w 100% nie jestem, ale miałam już dość szukania, już mnie wkurzały te wszystkie galerie no i zdecydowałam się złamać moje postanowienie.

Nadmienię, iż na tym zakupowym maratonie dopingował mnie mąż... Dostaje dziś order z ziemniaka za wytrzymałość, zaciskanie zębów i powstrzymanie się od idiotycznych komentarzy w stylu "no znów dla ciebie nic nie wyprodukowali??"

Ale zanim pomyślicie, że mój mąż to zakupowy ideał muszę nadmienić, że w pewnym momencie facet się jednak ZMĘCZYŁ, miał już DOSYĆ i wymownym wzorkiem patrząc w stronę Subway'a stwierdził, że "moze byśmy coś przekąsili?"  Twardo obstawałam że mi się wcale jeść nie chce, to się wkurzył, że to bez sensu zeby sam jadł i zaproponował odpoczynek przy kawie. Ok, kawa może być, ale jak zobaczyłam, że wsyztskie były albo z syropem, albo z bitą śmietaną, albo podwójnym cukrem itd itp to po przeliczeniu przypuszczalnej ilości kalorii w jednej małej filiżance stwierdziłam, że ja zamiawiam sok wyciśnięty ze świeżych owoców. To sie zaczął irytować, że znowu wymyślam, że moje odchudzanie jest głupie i żebym sobie odpuściła i wzieła jakąś superwypasioną latte z pełnotłustym mlekiem.Uspokoił się dopiero jak powiedziałam, że ja stawiam i że ma minutę na złożenie zamówienia, bo inaczej płaci on ;)

takie to ja mam wsparcie w moim mężczyźnie...No ale nie narzekajmy, mogło być gorzej...

Po shoppingu szybki, lekki odbiad w domu, Paweł w nagrodę za tyle godzin łazenia zażyczył sobie popołudniową pizzę, także i ja dziś wieczorem nagrzeszę. Ale tylko trochę...bo żal mi spalonych kalorii. Znów dziś byliśmy na naszej górce, jechało się już odrobinę lepiej, ale niestety się rozpadało i trzeba było wracac do domu.

To wrócilismy, Paweł zbawia świat grając w jakąś grę, a ja robię sobie herbatkę i odmóżdżam się nad lekturą poniższej gazetki.


piątek, 27 lipca 2012

hobby

...życie bez pasji jest nudne. Nie ma nad czym się zatrzymać, nie masz o czym myśleć, nie ma czegoś, co mimo najgorszego dnia nadaje Twemu życiu sens.

Ja do tej pory miałam kilka hobby, w zależności od tego, jak zawiał wiatr:P
Było to i malowanie, i scrapbooking, i nauka angielskiego, i gotowanie i uprawa kwiatów... i to i tamto...

Jedno tylko się nie zmieniło- pasja przygotowania do akcji odchudzanie :]

Nie wiem, czemu wydaje mi się to zabawne, powinnam raczej nad sobą gorzko zapłakać, ale że obiecałam sobie nigdy więcej się nie poddać, to i odrzucam wszelkie myśli, które mogą odsunąć mnie od "jeszczetylkodzisiowej" akcji.

Z zamiłowania jestem Planistką.

 Oj, jak ja uwleibiam planować "od poniedziałku"! Boże święty, czego to ja nie zrobię w tym wyjątkowym dniu! Ileż to ja balsamów zakupię, ile oliwek ile sprzętu do masażu, ile tłuszczu wytępię itd itp. Jednoczesnie porządny zryw nie mógł odbyć się bez zakupu motywujacej gazetki!

 Shape, Super Linia i Happy!

Leciałam do Empiku, kupowałam co trzeba i szybko do domu, herbatka [najlepiej już zielona, bo przeciez się odchudzam] i hop do łóżka [ no przecież ostatnie chwile lenistwa mi się należą!] wgłębiać się w lekturę gazetek.

Kupno gazetki stawało się obowiązkowe w przypadku, kiedy dołączona była jakakolwiek płyta z ćwiczeniami. I tu muszę przynać się do pokaźnej kolekcji....

Czy Wy to widzicie?:



Jest tam wszystko. I coś na uda i na pośladki, na bicepst, sriceps, brzuch, na węższą talię o 3cm, totalną metamorfozę w 4 tygodnie, ćwiczenia w domu , w plenerze ... Niezła piramidka, co?

Niestety wśród tych płyt są egzemplarze, ktrórych ani razu nawet nie odtworzyłam, sa takie które obejrzałam [!!!] i stwierdziłam, że jutro sobie pocwiczę...
Ale są też takie, które naprawdę przypadły mi do gustu i które komisyjnie odkurzam i będę ćwiczyć.



Trening z Ewą Chodakowską jest stosunkowo świezy, więc nie zdążył się zakurzyć, jednak nigdy nie udało mi się tego treningu ukończyć. Jest dla mnie zbyt ciężki, zwyczajnie nie daję rady, sadło pokonuje mnie w ciągu 10-15 minut. Ale to nic, spokojnie, powoli i w końcu dam radę.

Tak samo jak ta nieszczęsne górka na rowerze, wiecie, że wczoraj znów tam byłam? Podtrzymuję wersję, że ta górka to rzeźnia, może powinnam w tak poczatkowej fazie wybierać mniejszy kaliber, ale sie zawzięłam i jej pokazę kto tu rządzi! Zrobiłam nawet dłuższą trasę niż ostatnio. Uda mnie aż paliły, wysiłek był niezły, ale wszytsko wynagrodziło wjechanie na szczyt.

A dziś zapowiada się też całkiem fajny dzień, bo umówiłam się na rower z koleżanką, a potem pojeżdzę jeszcze z mężem.
I pewnie znów udamy się na górkę. Nadal górkę "śmierci" póki co....

środa, 25 lipca 2012

słodko żyć

Moje "jeszcze tylko dziś" działa!!!

Dzięki temu nie kupilam sobie czipsów i pączka!  a był taki pyszny...z toffi i z lukrem...okazuje się, że mogę nie kupić pączka z lukrem! Niewiarygodne, wcześniej to się nie zdarzało.

Bo ja uwielbiam lukier... w ogóle się zastanawiam, po co ludzie robią bułki słodkie z kruszonka na przykład, jak przecież istnieje takie coś jak lukier? Albo jeszcze gorzej- pączek z cukrem pudrem!? sens konsumpcji pączka polega na tym, żeby jak najszybciej dogryźć się do marmolady, potem już na spokojnie je się całego pączka, a na koniec zlizuje lukier z palców, budzi itd :]
...a potem można już zacząć narzekać, że jest się grubym i zacząć planowac odchudzanie;)

ok,ok, są na świecie dziwolągi, które nie lubią lukru i buła z kruszonką jest własnie dla nich, są ludzie dla których masa kajmakowa jest za słodka, czy nie wciągną na raz mleczka w tubce, niektórzy nawet potrafią nie wzruszyc się na widok gofra, czekolady albo wafelków.

Jak nie trudno się domyśleć mnie to nie dotyczy. Ja potrafię mleczko w  tubce wziąć "na raz", zjeść masę kajmakową, zagryźć gofrem i popić to wszystko gorącą czekoladą. Mam po prostu inne poczucie słodkości niż reszta świata :P

Jednocześnie mogę obyć się bez tortów z bitą śmietaną, serników, babeczek, czekolady nadziewanej, czekoladowych lodów i pączka z cukrem pudrem ;]

Czyli nie jest tak, że wciągam wszystko co słodkie , ja po prostu lubię jeść to co mi bardzo smakuje, tylko nigdy nie potrafiłam przystopować. Jak była czekolada, to trzeba było zjeść ją całą, dostałam 2 wafelki, to jeden nigdy nie pozostał na poźniej, z resztą -w moim słowniku dla słodyczy nie było takiego pojęcia jak "na potem".

Na szczęście to już historia i moje podejście do słodkiego jest już zupełnie inne.

Myśląc o tym niezjedzonym pączku poszłam na siłownię. Ćwiczyło mi się średnio, pobiegałam ok 20 minut, potem rowerek i godzinka z minutami zleciała, potem przespacerowałam się do domu. Kupa czasu zleciała, ale w sumie dokąd miałabym się spieszyć? Mam dziś urlop, męża w domu nie ma, dzieci mi nie płaczą, więc mogłam wlec się po mieście i spokojnie rozmyślać o sensie życia.

O nabiera ono sensu coraz większego, gdyż zanotowałam spadki w obwodach!
Wkurza mnie tylko waga, chyba wyrzucę ją wpizdu. Co tydzień wskazuje inną wagę, różnica to nawet 4-5 kg, więc zupełnie tego nie czaję, wymieniłam już baterie, ale nie pomogło. Stawiam ją na takim schodku, ok 5cm i kiedyś mi się z niego zsunęła i spadła, moze to jest przyczyną? A w cholerę z tą elektroniczną francą. Centymetry są ważniejsze. A oto one [wrażliwszych proszę o pominięcie tego obrazka :P]



LEGENDA:

data 11-12-2011, to moje ostatnie wymiary z najlepszych czasów...niestety wtedy stwierdziłam, że " jedna czekoladka nie zaszkodzi" i zaczęłam tyć. Byłam wtedy na diecie dukana, być może moja waga i wymiary były jeszcze lepsze, bo dietę rzuciłam na poczatku roku 2012 ale nie mam notatek z tego okresu. Daty kolejne są już z bieżącego okresu.

udo mierzę w 3 miejscach, nad kolanem, na środku i w najgrubszym miejscu, stąd 3 pomiary

opona- w najszerszym miejscu poniżej pępka, a talia ,tam gdzie powinna ona być:]

cóż, jak widać daleko mi do 90-60-90, ale to nic. Waga tylko mnie powaliła dziś. W następnych pomiarach ją pominę, bo mnie tylko irytuje.

poniedziałek, 23 lipca 2012

a miało być tak pięknie....

... o losie...

czy pół godziny pedałowania może człowieka przysporzyć o:
- prawie zawał serca
-czerwoną gębę
-świszczący oddech
-i oczywiście...mocne postanowienie poprawy???

Ależ oczywiście!
Jesli tylko, moi drodzy czytelnicy-tak jak ja- dla uspokojenia sumienia wyciagacie rower na poczatek i na koniec sezonu i jeździcie sobie spokojnie podziwiając okolicę, żeby czasem się nie zmęczyć.

No ale dziś, jako że wymówki brakowało bardziej niż zwykle- ruszyliśmy dupsko, odkurzyliśmy nasze rowerki i pojechalismy w siną dal.


Trasa wyglądala na w miarę spokojną,trochę pod górkę,ale dam radę... takze myślę sobie- bedzie luz. A tu po 5 minutach coś nie tak, pedałuję, pedałuję, a zostaję w tyle, nogi mnie bolą i coś za szybko się męczę...ok,ok, spokojnie, kwestia dogrania przerzutek.

Pedaluję dalej i nic. Sapię jak parowóz, dla pewnosci sprawdzam,czy to na pewno nie rower stacjonarny, bo mam wrażenie jakbym nie ruszała się z miejsca...
jadę na najlżejszych przerzutkach z możliwych , wręcz zapierd**lam pod ta górkę i ku*wa wjechać nie mogę!!!

 No ludziska ZA ŁAM KA!

Ryj czerwony... nie moglam zlapać oddechu!!

Jezuuuu...
Wszystko do poprawki!
Naprawdę myślałam, że największe szoki mam już za sobą, zobaczyłam moje zwałki tłuszczu w lustrze, szalone liczby na wadze i nieokiełzane liczby na centymetrze. Zdałam sobie sprawę,że jestem gruba, ze kondycji nie mam żadnej, w pewnym momencie stwierdziłam, że jest tak źle, że może być już tylko lpeiej.

 Myślałam, że odchudzaniowe dno zostało już osiągnięte, az tu nagle mój rower zapukał od spodu!!!!

Ale ja mu jeszcze pokazę kto tu rządzi. O nieeee... teraz to naprawdę się wpieniłam. Po raz ostatni mój ogólny stan fizyczny/ kondycyjny mnie pokonał. Zaprawdę powiadam Wam-po raz ostatni!!!

niedziela, 22 lipca 2012

trochę o wymówkach

kupiłam sobie dziś buty sportowe. Wygodnie jak nic, przewiewne, "oddychające" a co najważniejsze- w korzytsnej promocyjnej cenie! -full wypas na maxa,a prezentują się tak:


... a to oznacza, że naprawdę brak mi już jakiejkolwiek wymówki, dlaczego nie ćwiczę!

Mam dobry stanik, dobre buty, dobre spodnie, a jak mam stanik,to już nawet nie jest potrzebna specjalna bluzka z wsatwką... No nic tylko ćwiczyć.

Także od dziś, jak nie ruszę dupy, to znaczy, że jestem leń śmierdzący. Tyle w temacie. LEŃ Z PLASKATĄ DUPĄ.

Bo tak naprawdę nie jestem przyzwyczajona do cwiczeń, nawet porządnie dbac o siebie nie umiem. Moja mama nigdy się nawet nie malowała, nie goniła za modą, nie ćwiczyła, więc wzorca do naśladowania i zdrowych nawyków ćwiczeniowych z domu nie wyniosłam.

W sumie dopiero na studiach próbowałam coś ze sobą zrobić. Była siłownia, jedna, druga... było bieganie...

Tylko zawsze brakowało systematycznych ćwiczeń. Nie brakowało natomiast wymówek,a to za zimno,a to za gorąco, a to przed pracą za wcześnie, a po pracy to jestem zmęczona i nie mam już siły na ćwiczenia.
 A to nie mam dobrego stanika [to jedyna wymówka, którą jestem  w stanie zaakceptować], bywało nawet, ze wstydziłam się ćwiczyć [!!!], myślałam, że na siłownię pójdę, jak już trochę schudnę, a na razie "poćwicze sobie w domu", wstydziałam się wybiec w teren, bo zawsze znalazł się ktoś, kto biegał regularnie od wielu lat i miał kondycje, wyrzeźbione ciało, więc jak taki grubas jak ja będzie obok tego supersportowca wygladać?? No jak?? Mam biegać na wciągniętym brzuchu??

.... to może już lepiej pocwiczę w domu.... A w domu, jak to w domu... a ciekawe co tam w sieci słychać- i już, na kompa...., a to się zamyśliłam co będzie dzisiaj na kolację, a to nagle poszłam odnieśc bluzę do szafy i się okazało, że koniecznie, w tej chwili trzeba tam ogarnąć... a to się okazało, że w sumie teraz to jestem głodna, więc  zjem kanapkę i poćwiczę jednak za godzinę, a za godzinę to już w sumie chyba za późno na ćwiczenia, więc dziś tylko rozciąganie a tak na ostro to pocwiczę jutro... tylko, czy takie rozciąganie w ogóle coś da?? w sumie nie... więc nie traćmy czasu na pierdoły, pójde się wykąpać , wklepię superwyszczuplający balsam i wymasują ciało gąbką... o kurde! a gąbka z syreny już jakas taka stara i wcale nie masuje.. no dobra to lecę szybko zrobić listę, jutro po pracy pójdę i sobie kupię nową, masującą gąbkę ah!- i nowy balsam wyszczuplajacy, tylko jaki jest dobry? chyba wejdę jeszcze na internet poszukam na forum opinii, ciekawe co inne dziewczyny używają i czy działa... po jakiejś godzinie stwierdzam, że jednak żaden balsam nie działa SAM, tzreba do tego jeszcze ćwiczyć, więc no, od jutra to już na pewno się za siebie biorę, a teraz już tak późno??? to idę spać...

ale nastawię sobie budzik na 6, żeby się jednak rano trochę porozciągać... tak, wyrobię w sobie taki nawyk, że dzień zaczynam od ćwiczeń... to już osttani wieczór lenistwa, więc spaaać, spaaaaaaaaaaaaaaaaać.... do....bra....noc....hhhrrrrrr......

A rano.... po 7 drzemkach, ledwo wyrabiam się do pracy, naturalnie bez rozciągania, bez nawilżającego kremu na twarzy,a co dopiero wysczuplajacego balsamu na dupie.... w pracy ledwo żyję, piję ze 3 kawy, bo przecież się nie wyspałam... po pracy do drogerii, kupuję jakiś balsam, który obiecuje cuda... wracam do domu i już prawie zabieram się za ćwiczenia, ale przecież zapomniałam, że dziś to ja miałam poszukać pilnie czegoś na necie... no a potem obiecałam Pawłowi obejrzeć z nim film... no nic, jestem beznadziejna i nigdy nie schudnę, no ale jak?? jak to zrobić???  jak tu tyle rzeczy do zrobienia... i ludzie na fejsie zagadują.... no i nawet nie mam modnych sportowych ciuchów, a wtedy to by mi się na pewno lepiej ćwiczyło... albo bym sobie chodziła na siłownię, ale koło mnie żadnej fajnej nie ma, więc jak ja mam schudnać?? juz zawsze będe gruba.. to sobie na pocieczenie zjem czekoladę, a od jutra zaczynam się odchudzać....

***

I tak przez wiele lat... Zawsze COŚ nie tak, wymówka goni wymówkę, a moje sadło rosło.

O Jezusie, jaka byłam głupia... Aż żal, że nikt prosto w oczy nie powiedział mi
JESTEŚ GRUBA NA WŁASNE ŻYCZENIE, OGRANIJ SIĘ, BO TWOJE LENISTWO NIE MA GRANIC

żal, że sama przejrzałam na oczy tak późno...
Ale jak to się mówi- lepiej późno, niż póżniej...
Także działam.

czwartek, 19 lipca 2012

łatwo nie jest

nie pomogło połozenie przyciasnego stroju bikini w widocznym miejscu, nie pomógł strój do cwiczeń, ani hantle, na które się patrzyłam, ani odbicie w lustrze. Nic.

Mam dziś zjebany humor i tyle.

"Przynoszę pracę do domu", ciągle się martwię, kombinuje, analizuje i SIĘ STRESUJE tym wszystkim, a jak się stresuje to JEM.

No i dziś była kumulacja nerwów. Wróciłam po pracy, zjadłam obiad, było smacznie, maciek pełny to sobie myślę- będzie ok. A tu myśl: a napiję się browara na odstresowanie, a moze od razu czipsika? Przeciez jest mi źle... a to mi zawsze poprawiało humor. A moze jeszcze zagryźć chlebem? Albo nie. Czekolada. Tak chce mi się własnie czekolady...

i tak w kółko.

Boże.Naprawdę jestem  w stanie zrozumieć alkoholika. Moje jedzenie to taki sam nałóg, tylko trochę "lepszy", łagodniejszy, mniej rzucający się w oczy, bo jak pijak pije, to jest pijany. I to "widać, słychać i czuć". A ja moge się nazreć jak dzika świnia i nikt o niczym wiedzieć nie musi.

Tylko ja wiem, jak jest trudno nie zajadać stresu, tylko ja wiem, co się dzieje w mojej głowie, gdy po raz setny otwieram lodówkę, patrzę, zakmykam i odchodzę, a za chwilę znów mnie do niej ciągnie.

Dziś wygrałam z lodówką, a pokonał mnie zamrażalnik, dokłądnie to sorbet. Porzeczkowy. Zjadłam ten sorbet czytajac forum odchudzająco/ćwiczeniowe [o ironio!] ....


ale to nic. Trudno, sorbet zakazany nie jest, cieszę się, że jestem na tyle leniwa [o ironio!], że nie chciało mi sie iść do sklepu po browar .

Za to... odkryłam nowe czipsy:)  są pyszne i będe się nimi teraz zajadać!!! Marchewkowe słupki odkryciem miesiąca! aż dziwne, że całe, albo pokrojone w talarki wcale takie fajne nie są;] Nowe czipsy są pyszne i przypominają mi  z wyglądu snaki, tak to sie chyba nazywało...  Takie chrupki o kształcie długich słupków, były o smaku ziemniaczano jakimśtam. Mmmmm... od dziś na legalu mogę sobie wciągać czipsy!!

a to mój dzisiejszy obiad:



środa, 18 lipca 2012

siłka

Wczoraj byliśmy na siłce. Chyba zmienię zdanie co do tego miejsca, bo z nowym stanikiem to miejsce wydaje się zupełnie inne:)Lepsze i fajniejsze. Pobiegałam sobie wczoraj chyba  z pół godziny i aż się dziwiłam, czemu inni nie biegają, skoro można:P

Potem prysznic, ujędrnaijacy balsam i od razu czuję się piękniejsza.

Zdazył się też wczoraj cud! Otóż odkryłam, że ja też mam obojczyk!!:) Dałabym sobie rękę odciąć,że jeszcze miesiąc temu go nie było:] Tak samo z kościami miednicy- jakby tak nieśmiało mi się zarysowały.

No cóz, się chudnie, to i się ciało zmienia:P

eeeh.. gdyby to było takie proste. Ja to bym chciała tydzień pochodzić na siłkę i mieć spektakularne efekty, w postaci po kilku cm mniej w obwodach, żeby motywacja wciąż była na tym samym -jakze wysokim poziomie.

A czasami po ćwiczeniach spoglądam w lustro i efektów naturalnie nie widzę, ale to tak samo, jak mi się zdawało, że "od jednego czipsa nie przytyję"
 - jasne,ze od jednego na pewno nie. Pytanie kiedy ja zjadłam jednego czipsa? Kiedy potrafiłam odłożyć czekoladę na bok? Kiedy skończyło się na kilku ciastkach,a nie na całej paczce? I w reszcie- ile razy w tygodniu jadłam tego "jednego czipsa"?

... więc spoglądam w  to lustro i z pokorą myślę,że może jeden wieczór na siłce nie sprawi, że schudnę 20 kg. Ale dzień po dniu, uzbiera się miesiąc/ kwartał, a jak jeszcze do tego dorzucę dbanie o ciało i nie objadanie się śmieciowym jedzeniem, to jednak mam spore szanse na powodzenie... Westchnę sobie ciężko przy tym lustrze.. i tyle mojego... wracam do ćwiczeń.


a tu coś na rozluźnienie z demotów:

poniedziałek, 16 lipca 2012

hop sa sa!!!

Kto ma, ten wie, jak bardzo się cieszę, kto nie ma-niech żałuje!!!

Zanim przejdę do sedna i pochwalę się cóż to nowego nabyłam, muszę się wyżalić jak problematyczne do tej pory było moje życie.

A skomplikowały je CYCKI!

Rosły sobie,rosły, na każdym etapie życia lubiłam je mniej lub bardziej, ale były sobie i nie przeszkadzały mi dopóki stwierdziłam, ze w sumie to mogłyby się opanować i skończyć na rozmiarze 75 D.A tu zonk. Ja swoje, a one swoje!

Generalnie cycki mam niezłe, zazdroszczą mi koleżanki, podziwiają mężczyźni... a ja niestety mam, tzn MIAŁAM z nimi prawie same problemy.

Raz, że dobrać stanik, który nie wyglada jak pożyczony od babci, z jakiegoś bazaru -to cud. Jak już znajde, to się zastanawiam, czy to jeszcze "czapeczka dla bliźniaków" czy moze juz podchodzi pod kategorię namiot?? No a jak już udało mi się W MIARĘ dopasować stanik- to był kolor albo biały albo czarny, zazwyczaj od razu kupowałam 2 sztuki, chodziłam w nich na zmianę i w efekcie po miesiącu/dwóch były już brzydkie i znowu ulubionego stanika nie miałam.

Ale nastapił przełom. Jakieś 2 tygodnie temu znalazłam sklep, w którym udało mi się dopasować piękny stanik. W ogóle okazało się, że nosze 70 H! Jest masa kolorów do wyboru,a mój "namiot" wcale jeszcze nie jest największy!! Było w czym wybierać takze znalazłam sobie piękny stanik, w którym znów paraduję niemal codziennie [kolejne zakupy po wypłacie, już pod koniec lipca!], ponieważ jest idealny i mam ochotę w nim spać! Piersi wyglądają cudnie, super się układają, nic nie obciera, nic nie skacze itd...

ale, ale...
 niestety moje cudeńko nadaje się do chodzenia, leżenia, podbiegania, podskoczenia, zbiegniecia ze schodów itd itp generalnie do użytku codzienniego- a co z ćwiczeniami? Jako ,że grubas jestem no i jednak trochę ćwiczę- to potrzebowałam większego kalibra.

I tu chciałabym przejść do meritum ...
uwaga, uwaga...
Panowie i Panie...

uprzejmie donoszę, iż:
Od dzisiaj jestem szczęśliwą posiadaczką stanika PANACHE SPORT*!

*Uwaga ten wpis zawiera lokowanie produktu;]

Mam ochotę biegac, skakać, myślę o zakupie skakanki, po prostu od dziś moje życie staje się prostrze! Stanik wart swojej ceny. No bo jeśli przy ćwiczeniach osoba z 70 h w ogóle nie czuje swoich cycków to chyba jest ok? Moje cycki znikneły! Podskoczyłam?- nie ma! sprawdzam jeszcze raz- naprawdę ich nie czuć, nic nie podskakuje, nic nie obciera, no po prostu ideał!

do tej pory ćwiczenia sprawiały mi przyjemność, ale nie do końca, bo jednak dyskomfort był, jeśli trzeba było np na aerobiku podskoczyć, to robiłam to delikatnie,zeby specjalnie nie odczuć, zawsze trzymałam ramiona i barki "na sztywno" bo jednak ból przy cwiczeniach był nie do zniesienia.

Ale teraz to już przeszłość:) Mam nowy stanik i nie zawacham się go użyć!

Żałuję tylko,że trafiłam na to cudo tak późno. Mam jeden stanik sportowy, ale jest do dupy. Oficjalnie wywalę go dziś do kosza.

niedziela, 15 lipca 2012

odpuszczam

Miałam dziś duzo czasu na przemyślenia, usiadłam sobie na spokojnie i popijając pyszną kawkę zdałam sobie sprawę, że musze odpuścić.

Do tej pory zryw odchudzania był za szybki, zbyt dużo zmian chciałam wprowadzić w życie z dnia na dzień, za dużo wziełam na siebie obowiązków, deklaracji i obietnic. Byłam na siebie zła, że tylko 2 razy poszłam na siłownię, że w sobotę spałam do 8 zamiast wstać skoro świt i porobić chociażby brzuszki. Że sie skusiłam na słodycze, ze wypiłam piwo, że za długo siedziałam na dupie, że mało się balsamuje, że to, że tamto.

Generalnie odchudzanie doprowadzało do frustracji, byłam wiecznie nieszczęśliwa, a widząc szczupłą kobietę z pretensją spogladałam w niebo oczekując odpowiedzi na pytanie, dlaczego ona może jeść czipsy, a ja nie?!?!??

Ale dość, naprawdę  z tym koniec. Wurzucam z mojego słownika słowa: dieta, muszę, powinnam, nie mogę...  Zdałam sobie sprawę, że w sumie wcale nie chce mi się chodzić na siłownię. Fakt, że w domu nie mam rowerka, nie mam bieżni, ani za dużo miejsca by skakać, ale mam za to troche innego sprzętu [o tym innym razem] a co najwazniejsze- nigdy nie szło mi odchudzanie przy publiczności.

Wychodzi mi gdy nikomu się nie chwaląc, nikomu nic nie deklarując sama dla siebie ćwiczę sobie swoim tempem, gdy wieczorem zapisuję sobie wyniki, gdy nikt nie wie ile tak naprawdę ważę, gdy nikomu nie mówie ile danego dnia pocwicyzłam itd itp. Siłownia, do ktorej chodzę jest fajna, ale uczęszczają tam osoby, które znam i zaczynają się rozmowy, zachwyty-  a kiedy przychodzisz? a będziesz  w następny weekend? a czemu nie ćwiczysz na orbitreku, daje dobre efekty? a ten to ćwiczy od 3 miesięcy i zoabcz jak mu ładnie idzie, a tamta to brzucha nie moze zgubić ...itd itp. Zdałam sobie sprawę, że wcale nie chcę tam chodzić codziennie!
A do tej pory wkurzałam się sama na siebie, gdy w tygodniu byłam rzadziej niż 2 razy. Szczególnie, że koleżanka z pracy chodzi na siłownię codziennie i mnie się zdawało, że ja też muszę. Że razem z nią powinnam każdego dnia chwalić się jaki trening wczoraj wykonałam, na jakich sprzętach ćwiczyłam, albo przynajmniej jaki wycisk dostałam na aerobiku...

A ja o tym nie marzę! Ja chyba jednak wolę w domu...może właśnie to jest sposób idealny dla mnie? By sobie ćwiczyć w mojej prywatnej siłowni? A do klubu chodzić raz w tygodniu? 

Odpadną mi dojazdy, czas spędzonyw  tramwaju/samochodzie, a jednorazowy wypad w tygodniu stanie się dla mnie nowym rytuałem?

Ufff... jaka to ulga przejrzeć na oczy i przestać oczekiwać od siebie rzeczy nie dających satysfakcji.

sobota, 14 lipca 2012

jedziemy na basen...

jest tylko jedno miejsce wg mnie gorsze od wypadu na plażę- wypad na basen!

Boże... co za trauma. Na dodatek dziś pada i nie tylko my postanowiliśmy pojechac się pochlapać. Tzn naturalnie nie był to mój pomysł, tylko Pawła, który basen lubi. A ja nienawidzę. Nie dosć,ze pokazywanie się ludziomw  stroju kąpielowym to dla mnie tragedia nie do przezycia, to jeszcze nie umiem pływać i zwyczajnie się na tym pieprzonym basenie nudzę!!!

No bo ile można się pluskać w "wannie"?

Naprawdę nie umiałam się z dzisiejszego wypadu cieszyć. Pozytywny fakt tego wyjazdu to przekonanie się na własne oczy,ze nie tylko ja mam cellulit. Niestety ten "pan" romansuje z prawie każdą babeczką, nie odpuszcza szczupłym ani chudym. Ja zamierzam zakonczyć ten związek jak najszybciej bo jak widzę cellulit na moich udach, to wcale nie jest mi do śmiechu.

Na basenie byliśmy ok 1,5 godziny, starałam się próbowac pływać, jak najwięcej machać nogami, albo przynajmniej atakowac mój tłuszczyk hydromasażem.

Dziś jeszcze planuję masaż bańką chińską, albo samą oliwką, zakupiłam też nową gąbkę z syreny, że o tych wszystkich balsamach ujędrniajaco-antycellulitowych nie wspomnę! jak widać, jestem zaopatrzona w niezły sprzęt, jeszcze tylko trzeba go zwyczajnie uzywać;) a wtedy frajer celulit sobie pójdzie w... gdzies tam.

Jest też coś,czym chciaąłbyms ie pochwalić!

otóż po wielu latach prób w końcu znzalazłam przepis na PYSZNĄ TARTĘ Z KUREK! no nic tylko palce lizać!


 jak [mam nadzieję] widać na załączonym obrazku po prostu niebo w gębie i tyle!
Zaraz sobie tylko obliczę ile taka jedna porcja moze mieć kalorii, bo sycąca jest niesamowicie i już sobie myślę,zeby zabrać sobie kawałeczek w poniedziałek do pracy, o ile coś mi jeszcze z niej zostanie...

edit
na moje ślepe oko i o ile umiem liczyć porcja ma ok 220 kcal

piątek, 13 lipca 2012

Czas start

Cześć.

Jestem Ania i kocham jeść.

 Najbardziej czipsy, frytki, czekoladę, precelki, żelki, pszenną bułę z masłem i szynką, wafelki, ogórka z chlebem ze smalcem, draże, precelki...

Ale lubię też jeść płatki owsiane, bułkę razową, jabłko, chudy twarożek, marchewkę, pierś z kurczaka, jogurt naturalny ba! -ja nawet przecież szpinak lubię!

Więc jakim cudem ważę ile ważę i wyglądam jak wyglądam?! Otóż dlatego, że wszystko co tuczy kocham jeść BARDZIEJ, a do tego NIE BARDZO chce mi się ruszyc dupę z kanapy i zacząć ćwiczyć.


Poza tym odchudzam się "od zawsze", mam na koncie kilka diet, kilka "jojów" ,kilka chudnięć...historia jakich wiele.. moje ciało jest zniszczone i zaniedbane.

Tym razem ma być inne zakończenie- zakończenie z happy endem,a przyświecać mi bedzie motto AA-" jeszcze tylko dziś".

Bo co innego "musieć" wytrwac w diecie tydzień/miesiąc/pół roku, a co innego własnie jeszcze tylko dziś.
Dam radę,co?

Bez frustracji, perspektywy rocznej rezygnacji z tego co najbardziej lubię.... Dziś jeszcze wytrzymam. Dziś jeszcze nie będę się opychać. Za to jutro będzie błogie lenistwo, nie ruszę dupy z kanapy, jutro zamówie sobie pizzę i popije zimnym browcem, zjem pączka z lukrem i popiję colą! A dziś jeszcze wytrzymam! Pocwiczę, bedę pilnować co i kiedy jem! I nie dam się, JESZCZE TYLKO DZIŚ

a jutro wstanę i na nowo- jeszcze tylko dzisiaj...
test 2