niedziela, 30 grudnia 2012

Łączymy się na żywo z Polsatem...

Już jutro!

Jeśli tylko bym szła na jakąś fantastyczną imprezę i osiągnęłabym cel odchudzania, jaki sobie założyłam, to na pewno byłabym ubrana w TO:

sexy... te plecy... mmmm... poezja!

na razie to mam jedynie takie same kolczyki:D Czyli jest nieźle!

Jutro czas postanowień noworocznych, ja też oczywiście to robię. Otóż POSTANAWIAM NIC NIE POSTANAWIAĆ :P

Nie wiem, co ludzie widzą w sylwestrach. Istnieje taki społeczny nakaz bycia w tym dniu w szampańskim nastroju i zabawy do białego rana, a mnie się nigdy nie chce. Nawet zgłosiłam się na ochotnika jutro do pracy! Jakoś mnie nie ruszają serpentyny, cekiny, konfetti itd. Siedzimy w domu i w tym roku nie kupiliśmy nawet [ruskiego;)] szampana, by strzelić nim o pólnocy:]
Łączymy się na zywo z Polsatem/ jedynką, czy innym kanałem i idę o zakład, że najpóźniej o 1  w nocy będę już słodko spać:) Zrobię jakieś przegryzki, będą drinki, może nawet jakąś sukienkę założę, ale wielce bawić się nie mam zamiaru, o nie!

Jest ktoś jeszcze takim dziwolągiem, jak ja? :)

piątek, 28 grudnia 2012

jak tam poświąteczne odchudzanie?

:)

Ja tam specjalnie nie mam z czego,że tak sobie pozwolę zażartować;) bo na święta się nawet porządnie nie objadłam!

Gdzie te czasy, gdy wpieprzałam ile popadnie a potem tylko narzekałam "mamo, niedobrze mi!"

Żartuję, wcale nie tęsknię za tamtymi czasami, lepiej mi teraz, gdy świadomie wybieram. I w ten jakże świadomy sposób w większej ilości najadłam się tylko sałatki śledziowej w pierwszy dzień świąt.

Ale, ale.
Moje obwody znów spadły, nie mam jednak natchnienia, by je wrzucić w moją tabelke:] jestem na innym komputerze,więc dorzucę na dniach jak się odgrzebie do mojego folderu.

Z rzeczy pozytywnych, którymi należy się chwalić, to

1. od 3 dni spaceruję minimum godzinę dziennie szybkim marszem
2. nie zjadłam dziś chipsów, chociaż ich widok sprawił, że zaśliniłam podłoge w promieniu 3 metrów
3 BABCIA POWIEDZIAŁA MI ,ZE SCHUDŁAM :)

Z rzeczy negatywnych, którymi chwalić się nie należy, należy je jednak wpisywac i wtydzidzić się, oj wstydzić...
1. nadal żrę bezmyślnie tępo patrząc się w telewizor
2.nie chce mi się ostatnio robić brzuszków
3.rytuał masowania gąbką z oliwką antycellulitową nie jest już moim rytuałem :/- do poprawki

I to by było na tyle, bo mi się jeszcze jakieś grzechy przypomną....
;)

wtorek, 25 grudnia 2012

Tęsknię za świętami

... jakie były w dzieciństwie.

Teraz to już nie to samo. Pomijam fakt, że nie wierzę już w świętego Mikołaja;) ale nawet emocje towarzyszące otwieraniu prezentów nie są takie, jak dawniej.

Najfajniejsze wspomnienia ze świąt to mimo wszytsko ten pośpiech, mama delegująca zadania, taka pozytywna nerwówka jaka towarzyszyła nam praktycznie cały czas- czy już stoły rozłożone? czy sztućce poprzecierane? wyprasowałaś już obrus?? nie ten! ten drugi!! Trzeba szybko lecieć jeszcze po chrzan, bo zabrakło! pospiesz się, bo zaraz zamkną sklepy!

Zjebka od mamy była obowiązkowa:) i ta chwila, gdy "trzeba było" dzielić się opłatkiem... nigdy tego za dzieciaka nie lubiłam, bo zawsze życzyli mi "dobrych ocen w szkole i żebys pomagała mamie" a ja nie wiedziałam co odpowiedziec poza głupim "nawzajem" :D 

No a potem prezenty! Zazwyczaj wiedziałam, co dostanę, bo wcześniej obligatoryjnie przeszukiwałam wsyztskie szafy i zakątki w domu w poszukiwaniu zapakowanych paczek! to dobiero były emocje!:)

Brat, który koniecznie musiał spróbowac 12 potraw, a potem pił "dziurawiec" albo inne ziółka na trawienie i babcia inicująca śpiewanie kolęd oraz podrzucająca na talerz kolejną porcje ryby z tekstem "jedz,bo marnie wyglądasz" ...

Piękne czasy...

A dziś, to już nie to samo,  babcia nie śpiewała kolęd, a ja się nawet porządnie nie najadłam. Brakuje mi rodzeństwa, ktore rozjechało się w różne strony, od dawna już nie ma nawet na Wigilię śniegu, nikt mnie nie wyganiał w ostatniej chwili do sklepu, nie dostałam nawet zjebki od mamy, a na dodatek pada deszcz...

To już nie to samo, co kiedyś.

niedziela, 23 grudnia 2012

Na podsumowanie roku przyjdzie jeszcze czas, a dziś chciałabym się z Wami podzielić moimi świętami.

Są one wyjątkowe pod jednym względem- czuję się szczęśliwa.

W tej całej gonitwie dnia codziennego zapomina się o rzeczach naprawde ważnych. W grudniu miałam ciężki okres w pracy i dopiero teraz, przed świętami miałam chwilę, by na spokojnie pomyśleć " o życiu i śmierci".

Właśnie-śmierć-miał być koniec świata i co? To święto ruchome, jak widać, ciekawe kiedy ponownie bedziemy szykować się na kolejną apokalipsę. Tego dnia miałam wolne i postanowiłam spędzić ten dzień w taki sposób, jakby naprawdę miał być tym ostatnim.

Ubrałam się w najfajniejszą kieckę, uczesałam porządnie włosy, zrobiłam makijaż, użyłam najlepszych perfum, zjadłam to co lubię nie przejmując się ile to coś ma kalorii. Pojechałam do sklepu i kupiłam prezenty dla najbliższych, a wieczorem przyszedł czas na refleksje.

Jakby to było w porządnym filmie powinnam usiąść przy kominku z kubkiem gorącej czekolady i w chwili, gdy pod wpływem wspomnień uśmiechnęłabym się do siebie -powinien zacząć pruszyć śnieg.. ale niestety mieszkam w bloku, więc pozostał mi kaloryfer, kocyk, gorąca herbata i tradycyjna bożonarodzeniowa odwilż za oknem...

Ale mniejsza o to. Najważniejsze są wnioski!
Otóż stwierdzam, że jestem naprawdę szczęśliwą osobą. Mam fajne mieszkanie, fajnego męża, ciekawą pracę i sporo dobrych duszyczek wokoło. W tym roku też po raz pierwszy mam w moim własnym domu choinkę, którą ubrałam z najbliższą mi osobą na świecie. W tle lecą bożonarodzeniowe piosenki, a ja na luzie zrobiłam sobie przerwę między pieczeniem ciasta, przygotowywaniem wigilijnych potraw, a ostatnimi świątecznymi porządkami.

Zdałam sobie również sprawę, że nawet jeśli bliscy nie kochają mnie tak, jakbym tego chciała, to nie znaczy, ze nie kochają mnie ponad wszytsko- najmocniej jak tylko potrafią, że tak łatwo uskarżam się gdy coś idzie nie tak, gdy ktoś zawiedzie, zrani, gdy coś zaboli, a tak rzadko cieszę się gdy jest po prostu dobrze.








A powracając do tematyki bloga- jestem szczuplejsza o 6kg w porównaniu z poprzednimi świętami.To jeszcze oczywiscie nie to, o czym marzę, ale wszytsko przede mną.

Życzę Wam spokojnych, ciepłych i rozinnych Świąt!

sobota, 10 listopada 2012

otwarcie galerii handlowej

Podobno cały swiat to siłownia.

I jak się głębiej nad tym zastanowiłam, to faktycznie! Dzis przytoczę małą historyje z otwarcia nowej galerii w moim mieście.

Aż takim kamikadze nie jestem, żeby iść w dniu otwarcia, życie mi jeszcze miłe, więc wybrałam się dziś, gdy myślałam, że każdy już widział, pomacał i można spokojnie iść cos kupić.

A tu niespodzianka! Ludzi nadal pełno i wytrwać w takim spędzie to cud! Chciałam uciekać, ale że mój facet napalił się, że dziś kupi sobie dżinsy to weszliśmy do środka a tam człowiek na człowieku! :/ Jakaś załamka po prostu.

Chyba do każdej przymiezalni kolejka conjamniej 5 metrowa. W kabinach tylko coniektórzy spokojnie przyglądają się czy dany ciuch na nich dobrze leży, większość w pospiechu przymierza bluzki, sukienki,spodnie swetry itd.

Pomyślałam, ze skoro już tam jestem to i ja coś sobie zakupie no i padło na rajstopy. Weszłam do sklepu, gdzie spadł na mnie jakiś łuk z balonów[ wciąż trwają promocje i wciąż widnieje dekoracja z otwarcia], ok,ok, przeżyję , wchodze więc dalej, ale nie można było dopchać się do półki. Przede mną w szeregu stały panie i wyrywały sobie z rąk rajty w super korzystnej cenie-po 3 zł za sztukę! Okazja jak nic, ale jak tu się dopchać?? Pani, która stała za mną, nie zastanawiała się głupio jak ja, tylko wyciągneła ręke przeze mnie i przez szereg tych pań przy regale, wyrywajac jednej "swój rozmiar". To za dużo jak dla mnie i odpuściłam okazyjne rajty, niestety wyjscie z tego spędu też łątwe nie było. Wszyscy prą do przodu, nie chcą przepuścić. Ktoś zgubił szalik, ktoś rękawiczkę, a jeszcze inna osoba dziecko [!] , ciekawe czy mama zauważyła brak potomstwa w wózku?

Wylazłam stamtąd, poszłam oblukac buty. Tych nigdy za wiele więc szukam. I znalazłam, ładne, rozmiar może być dobry, więc szukam miejsca, by je zmierzyć. No i zapomnij. Wszystkie pufy zajęte jeśli nie przez mierzące buty panie to przez znudzonych facetów, albo zgrzane dzieci. Przy regale też ciężko cokolwiek przymierzyć, bo ktoś przechodzi, nie patrząc, że stoisz łapie za karton tuż za tobą, albo zwyczajnie ma cię gdzieś i idzie dalej.

Szok, po prostu szok. Pierwszy raz w życiu widziałam taki zakupoholizm na żywo. Dzieci ganiają, za nimi biegają rodzice, dorośli koczują na stoliki przy strefie z jedzeniem/piciem by choć na chwilę odsapnąć po zakupowym szale, są przepychanki w najdłuższych kolejkach do przymierzalni z nieśmiertelnym "pan tu nie stał" , ludzie wyrywają sobie z rąk rzeczy.

Nigdy więcej nie pojadę do jakiejś galerii predziej niż 2 miesiące od otwarcia. Promocje promocjami, ale to co się tam dzieje, przechodzi ludzkie pojęcie.

No ale. Mój mąż kupił sobie porządne dżinsy w mega korzystnej cenie. A drugą parę dostał za 1zł :] Więc jednak warto było.

czwartek, 25 października 2012

dlaczego warto ruszyć dupę

Moja praca jest bardzo średnia, aktualnie pracuję nad tym, aby ją zmienić.

za dużo nerwów, za dużo stresu, nie wytrzymuję tempa i zazwyczaj gdy wyłączam kompa to nie chce mi się zupełnie nic.

Tak jak dziś, zbieram sie do wyjscia i kątem oka widzę uśmiechającą się do mnie, leżącą w kącie torbe na siłkę.

-nie chce mi się- myślę. Pójdę jutro. W dupie to mam, poćwicze w domu. Wrócę prosto do chaty, zjem obiad jak człowiek, odpocznę chwilę, włączę jakąś płytę i poćwiczę

I nagle olśnienie- za dużo w powyzszym zdaniu nieścisłości :
-"chwilę"-czyli ile?
-"jakaś płytę"-masz ich z 20, która konkretnie??
-"poćwiczę" -ile? godzine? dwie? a może 5 minut??
-no i moje nieśmiertelne "jutro" a miało być "jeszcze tylko dziś"...

do bani- już wiem, że nie poćwiczę. To tylko takie obiecanki cacanki. Ale jestem zła, mam za sobą ciężki dzień w tej beznadziejenj pracy. Pierdolę to. Spadam do domu.

Wyłączam kompa, żegnam się ze wszystkimi w myślach jestem juz w łóżeczku, pod kocykiem z kubkiem ciepłej herbaty w ręku i.... nagle biorę torbę i stwierdzam, że idę jednak na tą pieprzona siłkę! Nie chce mi sie jak cholera, do ostatniej chwili waham się,czy nie skręcić jednak do domu ale idę.

Poszłam, oczywiście moje najfajniejsze sprzety zajęte. Wiadomo -okolice godziny 17- największy spęd...pełno ludzi, nie ma w sumie co robić. Po co ja tu w ogóle przyszłam??? Jestem ogólnie zła, wskakuję więc na stepper i bez przekonania zaczynam dreptać, w sumie tylko po to by "odpękać" godzinkę na siłce i wrócić do domu, wkurzona podwójnie,  by -najpewniej -wyładowac stres na facecie.

I sobie tak cisnę bez przekonania na tym stepperze, aż nagle podchodzi do mnie trenerka i zaczyna rozmawiać I tak od słowa do słowa stwierdza, że ułoży mi trening, pokazała maszyny, na które zazwyczaj nie chodziłam i powiedziała jak ćwiczyć, żeby było dobrze.

Zważyla mnie, zmierzyła, założyła kartotekę z pomiarami i było po prostu zajebiście! Dostałam skrzydeł!!! Porozmawiałąm z nia, zacheciła mnie do jeszcze innych aktywności i po prostu jestem juz inną osobą:D obiecałam jej, że będę tez jutro:) I będę!

Po godzinie ćwiczeń i po rozmowie z trenerką wiem już co robiłam źle, mam nowy pogląd, a stres minął bezpowrotnie! Do domu wróciłam wesoła i nawet ulewa w drodze powrotniej nie była w stanie zepsuć mi nastroju:)


To przełom:) Wiem już, że nic mnie nie złamie. Dzisiejszy dzień pokazał, że wszystko zależy ode mnie, tylko ode mnie, nic nie przeszkodzi mi w dążeniu do fajnej sylwetki! NIC!

PS. i chyba źle się mierzę i ważę, bo waga w siłowni pokazala mniej niż moja i wg trenerki mam proporcjonalną sylwetkę i sporo mięsni!!!!!!!!!

niedziela, 21 października 2012






jesień jest piękna!

To podobno ostatni tak fantastyczny weekend, ciepło i słonecznie, aż żal było siedzieć w domu!!!

co mi się bardzo podobało, to fakt, że oprócz nas -z osttanich słonecznych chwil postanowili skorzystać również inni. Pełno spacerowiczów, biegaczy... Wszyscy w ruchu!

Super:) \

Żal mi ciepła, które odchodzi, żal mi slońca zachodzącego coraz szybciej, ale cóż-oby do wiosny!
Postanowiłam jednak nie dać się i dzielnie chodzę na siłkę, mam coraz lepszą kondycję i wierzę, że tej jesieni depresja mi nie grozi, bo przecież ruch i aktywność fizyczna dają tyle radości, że zanim się zorientuję, będzie już pewnie marzec i znów zrobi cię coraz cieplej:)

niedziela, 14 października 2012

nutella

Nutella. Moje niebo na ziemi w dzieciństwie. Może z 5 razy zjadłam ją na kanapce, bo wg mnie nutellą należało się zajadać łyżeczką prosto ze słoika.

Znikała w mgnieniu oka, a ja szczęśliwa zaczynałam marudzić, że jednak jest mi po niej niedobrze, co nie przeszkadzało mi powtarzać rytuał po każdym nowym zakupie.

Na nutellę nigdy nie było za późno, nigdy nie byłam tak najedzona, aby jeszcze nie wcisnąć choć jednej łyżeczki.

jako, że się odchudzam musiałam stracić apetyt na nutellę na bardzo długi czas i szczerze to nie pamiętam, kiedy ją jadłam i nie planuję jej zakupić ani w najbliższej, ani w dłuższej przyszłości.


Ale, moja mama zrobiła mi własną!
Trochę oszukaną, ale dla nutellocholika to i tak niezły zamiennik.
Co prawda nie jest tak pyszna jak prawdziwa, ale jest pewną namiastką i mi posmakowała. Nie jem jej jednak łyżeczką ze słoiczka, ale pozwalam sobie na sporą ilość na waflach. Bo postanowiłam wcinać ja tylko z waflami, gdyż na chlebie/bułce musiałoby się skończyć na pochłonięciu przynajmniej 4 kromek:]

Tak,wiem, ilość masakryczna, ale ja nutellą muszę się po prostu najeść i koniec.


Poniżej przepis:

-2.5 kg śliwek
-1 kg cukru
-2 cukry waniliowe
-10deko kakao
-1gorzka czekolada [polecam oczywiście taką z jak największym % kakao]


Wypestkowane śliwki przepuścić przez maszynkę i gotować z cukrem żeby zgęstniały, potem
dodać cukier waniliowy i czekoladę.

I nutella gotowa:)

Taki mały słoiczek starczy mi na kilka[ 3-4] podejść, nie radzę robić nutelli w dużych :] Mama zrobiła mi małe słoiczki, więc nacieszę się nutellą i mam spokój na długi, długi czas! A jak mi się zachce to otworzę następny słoiczek, znów zjem ze 4 wafle, trochę podje mój mąż, będzie po słoiczku i poczekam na kolejną nutellową chcicę.

sobota, 6 października 2012

Aktualizacja cyferek




Mało rzeczy jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi w sobotę. Sobota to sobota i jako mój ukochany dzień tygodnia z góry skazany jest na sukces.

Dziś wstałam, luknęłam za okno, stwierdziłam,ze nie pada i postanowiłam szybko czmychnąć na dwór,zeby pobiegać chociaż pół godzinki. Wybiegłam i po dosłownie 2 minutach było gwałtowne oberwanie chmury:( no to się schowałam pod jakimś daszkiem i czekam, bo może to chwilowe. W międzydzasie niewiadomo skąd pojawił się koło mnie Pan Menel. Szkoda, że potencjalni pracodawcy nie widzą we mnie tej samej osoby co on - "pani kierownik, poratuje pani 50groszami? da szefowa?"... był na tyle upierdliwy, że podbiegłam pod inny daszek. I postałam tak chwilę, stwierdziłam, że nie ma sensu i postanowiłam wrócić.  Biegnąc w stronę domu mijam parking, z którego jakiś mądry i bardzo spieszący się facet wyjechał z prędkością znacznie przekraczajacą tą dopuszczalną i by mnie potrącił. Odskoczyłam, ale poślizgnęłam się na błocie, wylądowałam w kałuży i teraz strasznie boli mnie kostka.

Także miało być pięknie, a wyszło jak zawsze;]

Ale to nic. Sobota to sobota i na pewno jeszcze będzie fajnie.

Szkoda tylko, że tak pada, miałam zamiar dziś wyjść na długi spacer i pozachwycać się pięknej polskiej złotej jesieni. Drzewa są piękne, takie kolorowe. Jesli nie dziś, to może jutro się uda.

wtorek, 2 października 2012

Jakie matki takie dziatki

jakie to prawdziwe!

bardzo, podoba mi się ta akcja.

Tzn "podoba się" to może złe sformułowanie- popieram ją z całego serca.

Dzieci biorą przykład z rodziców, a ja wzorowałam się na mojej mamie aż za bardzo.

Mama nigdy się nie malowała, nie kupowała nowych, modnych ciuchów, nie chodziła w butach na obcasach, nie chodziła do fryzjera no i jadła...w sumie to chyba "byle jak".

W domu obiad był zawsze. I dla wszystkich, bez względu na to, czy obiad mieli zjeść tylko domownicy, czy niespodziewanie wpadł pułk wygłodniałych żołnierzy. Poza tym, mama zawsze jadła po przyjściu do domu, czy to ze sklepu, czy z odwiedzin, zawsze szło się od razu do kuchni, która z resztą była na wprost wejścia do domu. Jakby czasem ktoś zapomniał, gdzie należy się udać.

 Mama zawsze też musiała po obiedzie zjeść kromkę chleba. Jadła dużo słodyczy, miała nadwagę i na moje chęci rozpoczęcia diety odpowiadała "a tam, będziesz się odchudzać"...

Kocham moją mamę najbardziej na świecie, jest najwspanialsza, ale niestety te złe nawyki skopiowałam od niej w 100%.  I w przyszłości chciałabym aby moje dzieci skopiowały ode mnie te lepsze nawyki. A żebym miała zdrowe nawyki, to muszę nad nimi wciąż pracować.

Październik ogłosiłam miesiącem przemiany i od wczoraj ćwiczę brzuszki i więcej chodzę. Nie korzystam w ogóle z samochodu i wszędzie gdzie się da staram się chodzić z buta. No i przede wszystkim myślę optymistycznie i nie dam się jesiennej depresji, co to to nie!

środa, 26 września 2012

Babcia

podobno tylko Chuck Norris wyszedł od babci głodny...

Ja nim nie jestem,więc babcia powitała mnie swojskim " o cześć, co ci zrobić do jedzenia?".

Kochana babcia:)... dla niej zawsze będę "za chuda", choćbym miała 100kg nadwagi, to co najwyżej mogę "wyglądać zdrowo" lub w ostatnim czasie "się poprawić, ale to dobrze, bo wtedy właśnie wyglądam zdrowo".

Ale podczas ostaniej wizyty babcia bardzo się zmartwiła moim widokiem, gdyż załamując ręcę z przerazeniem stwierdziła "Boże,dziecko, jak ty schudłaś!"

Nasłuchałam się o tym,że się głodzę, że pewnie nie mam kiedy i co gotować, że takie teraz czasy, że młodzi zabiegani, pracują do późna i nie mają czasu na porządny obiad, obowiazkowo musiałam pod jej czujnym okiem zjeść rosół, a potem ciasto... ale i tak było fajnie:) babcie są super!

ps. a swoją drogą schudłam przecież "aż tylko 2 kg", babcia to ma jednak oko;)

czwartek, 20 września 2012

Co by było gdyby

okazało się, że do końca życia w moim domu powinna być dieta. Choroba sprawiła, że musimy przestawić się na zdrowsze potrawy, pożegnać się z czekoladą i zapomnieć już na zawsze o smaku niektórych owoców, ryb itd.

No trudno, jak mus, to mus, nie ma co się załamywać.

TYLKO jedno mnie zastanawia, czemu tak nie dbamy o swoje zdrowie dopóki nie przydarzy się coś złego?

To retoryczne pytanie sprowadzę do swojej osoby. Tyję i chudnę na zmianę już dobrych kilka lat. Co schudnę to ponownie objadam się hamburgerami i znów przybieram na wadze, ulegam reklamom, fast foodom, wykorzystuję okazję na przyjęciach/wyjazdach aby tylko zjeść coś co "zakazane".

Jakiś czas temu wykupiłam konto na Vitalii i wszystkie wyliczone tam parametry podziałały na mnie jak zimny prysznic. Było to już kilka ładnych miesięcy temu, ważyłam kilka kilo więcej niż teraz [nie wiem ile, bo nie wchodziłam wtedy na wagę] i "pochwalę" się co mi wtedy napisali

-otóż gdybym nie zmieniła nawyków z nadwagi w nieługim czasie awansowałabym do otyłości.


A najbardziej do myślenia dało mi to zdjęcie:



gdyby mój tryb życia nie uległ zmianie już za rok wygladałabym własnie tak jak na załączonym obrazku, czyli moga waga mogłaby dobić do ponad 85 kg.

Nigdy do tego nie dopuszczę. Macie moje słowo.

niedziela, 16 września 2012

Pobiegłam!

zbieram się w sobie, przestaję marudzić, spinam poślady i DZIAŁAM!

Otworzyłam dziś oczy ok 7,10 , przewracam się na drugi bok rozkoszując się chwilą, że spokojnie mogę jeszcze pospać i nagle olśnienie!!!

to dziś! Dziś będzie ten dzień, kiedy zacznę biegać!

No to jak to by powiedział król Julian- zaczynamy działać zanim dotrze do nas, że to bez sensu;)

Starając się nie obudzić męża wyszukałam pierwsze lepsze spodnie i bluzę, zjadłam lekkie śniadanko i nakłądając słuchawki na uszy -wyruszyłam na biegi:)

Niestety stwierdzam,że do biegania jednak trzeba przygotować się choć trochę. O ile buty miałam dobre, tak bluzę wzięłam zdecydowanie za ciepłą i było mi trochę gorąco, wzięłam też nie te słuchawki co trzeba i co chwile mi wylatywały z uszu:/ no i muzyka... zupełnie nie w tempie, żywe piosenki poprzeplatane jakimiś spokojniejszymi-nie, nie, nie! Do poprawki:)

A samo bieganie? Hmmm było tragiczne, dlatego, że stadion okazał się zamknięty i musiałam iść na moją górkę "śmierci". Kojarzycie ją? Tak, to ta, na której pokonał mnie rower pokazując mi miejsce w szeregu niewysportowanych, rozleniwionych ludzi nie mających ani krzty kondycji. No i jak na pierwszy raz biegało się bardzo ciężko,bo prawie cały czas pod górkę:


to zdjęcia z googlemaps, niby góreczki nie wydają się jakieś porywające, ale uwierzcie, mniejszy lub większy wznios jest non stop i dopiero gdy dobiegłam to pierwszej prostej czerpałam radość z biegania, które łącznie zajęło mi około 30 minut.

Jestem z siebie dumna i planuję już kolejny bieg, ale tym razem lepiej się do niego przygotuję.

sobota, 15 września 2012

dzisiejszy post sponsoruje liczba 69 :)

dzisiejszy post sponsoruje liczba 69 :)

bardzo się cieszę, że spada i waga i centymentry. Te ostatnei spadają powoli i niektórzy pewnie uważają mnie za kosmitę, że w ogóle cieszę się z tak "mizernych" spadków, jednak mój organizm znosił juz tyle diet, raz chudłam, raz tyłam, że bardzo się cieszę, że jest mnie mniej nawet o milimetr.

Trzy lata temu, gdy brałam ślub wazyłam ok 60kg, pod koniec 2010 roku ważyłam juz ok 70kg w 2011 znów zeszłam do 62,a na poczatku 2012 ponownie waga wskazała około 70kg. Bez konkretnych ćwiczeń, same zrywy, łykanie suplementów i wiara w diety cud....- i tak w kółko.

A teraz odchudzam się bez żadnych cud-tabletek, diet, po prostu zdrowo i rozsądnie. Zrzucenie kilograma zajmuje mi bardzo dużo czasu, przypuszczam, że mój organizm "boi się", że znów zacznę dietę 500kcal i magazynuje ile się da, broni się ile się da -i na razie za bardzo nie chce współpracować,ale ja mam czas...:]

Tylko spokój mnie uratuje. Powoli,ale do celu.

środa, 5 września 2012

Jutro

no i powróciło moje "jutro".
Nie ćwiczę. Płyta Ewy poszła  w odstawkę.

Powód?- umierający facet w domu.

Niestety, ale- jak przeczytałam na demotach" prawdziwy mężczyzna nie choruje-on od razu umiera"
-i własnie mój umiera. Etap choroby czy też lekkiej niemocy mojego mężczyznę nie obowiązuje, on jest albo zdrowy jak ryba,albo drżącą ręką spisuje już testament.

Wiem, że jaj sobie nie robi, na serio jest chory, ja "bawię się" w pielęgniarkę, współczuję mu bólu, wiem jednak, że ja będąc tak chora jak on potrafiłabym zrobić 2 daniowy obiad, pyszny deser, posprzątać mieszkanie i jeszcze zrobiona na bóstwo przygotować przyjęcie dla 20 osób.

No a on nie. On umiera i już.

Z pocieszających rzeczy to - balsamowanie stało się moim rytuałem, codziennością na tyle, że po wyjściu z kąpieli sama nie wiem, kiedy wklepałam balsam w moje ciało. I to osobny na cycki, na uda, brzuch i pośladki, a do reszty ciała "zwykły" ujędrniający:)

O to chodziło. Ciało też mi się zmienia, ale wciąż muszę się dobrze przypatrzeć, by te zmiany dostrzec.
Ale to nic. Przeczekam ten czas i będzie lepiej.

wtorek, 28 sierpnia 2012

BINGO SPA Koncentrat cynamonowo - algowy -część II

jestem po 4 seansie koncentracji.

No i mi gorąco;D Oj, jak ten koncentrat rozgrzewa! Użyłam folii, jednak stwierdzam, że to nie był najlepszy pomysł. Za szybko. Poczekam więc do foliowania jeszcze ze 2-3 seanse,a  póki co rozgrzeję się bez folii.

Wrażenia są następujące:
-preparat bardzo szybko się wchłania
-ma fajną kosnystencję
-nie klei się, nie pozostawia na skórze żadnej tłustej warstwy
-efekt grzania pojawia się po ok 10 minutach od aplikacji
-efekt grzania ustępuje po ok 45 minutach*

* do tej pory moje koncentrowanie się wyglądało tak, że albo nie zakładałam folii w ogóle, albo
-użyłam folii i po 30 minutach zdjęłam ją i zmyłam resztę koncentratu z ciała
- użyłam folii i po 30 minutach ją zdjęłam, bez zmywania koncentratu z ciała


Samo grzanie pojawia się w przyjemny sposób, robi się po prostu ciepło, jakbym otuliła się np elektrycznym kocem, potem uczucie się pogłebia i jest naprawdę gorąco. Nie parzy jednak, nie piecze, tylko jest cholernie gorąco- na zimę dla zmarźluchów w sam raz!

Nie powinno się stosować koncentratu po kąpieli!


Efektów oszałamiających naturalnie jeszcze nie widzę, ale zobaczymy co będę miała do powiedzenia po miesiącu stosowania.

Z rzeczy ciekawszych to odkurzyłam płyty Ewy Chodakowskiej i ćwiczę je sobie na zmianę. Nie mogę uwierzyć, że ona ćwiczy i potrafi przy tym normalnie mówić:D Ja zdycham po 15 minutach, ale dzielnie powtarzam i liczę na to,że za jakiś rok moze i ja będe skakac jakbym pląsała sobie po łączce i od niechcenia spojrzę wokoło i spytam się innych czy są jeszcze ze mną?:]

czwartek, 23 sierpnia 2012

BINGO SPA Koncentrat cynamonowo - algowy

Skoncentrowałam się:]

Kilka dni temu zakupiłam to oto cudo:

Podobno działa cuda:
i jak znalazłam w  internecieopis-

" jest preparatem przeznaczonym do profesjonalnych zabiegów wyszczuplających typu "body wraping" w warunkach domowych. Zawiera 50% maksymalnej ilość olejków: cynamonowego, pomarańczowego, goździkowego, kofeiny oraz alg Laminaria Digitata, które to substancje są jednymi z najskuteczniejszych w redukcji podskórnej tkanki tłuszczowej, która jest odpowiedzialna za min. za efekt pomarańczowej skórki ( cellulitu)"


No w składzie same "antycellulitowe szychy" więc nie ma mowy,bym tego nie przetestowała na własnej skórze!

Kupiłam, przyszłam do domu i ostępowałam zgodnie z instrukcją. Ppierwszy zabieg zrobiłam "na sucho" [czyli bez folii], nakładając koncentrat na ciało i po chwili zmywając je. Nic się nie działo. Próba druga była również na sucho ale trwała trochę dłużej-i też nie czułam żadnego efektu.Ale dziś już posmarowałam ciało koncetratem i owinęłam się folią i tu dopiero zaczął się czad :D

Po 30 minutach czułam gorąco od środka, nic mnie nie piekło, ale uczucie było niesamowite- utwierdzam się w przekonaniu,ze preprat jest idealny na zimowe wieczory, a nie lato i 30 stopniowe temperatury! Ale czego się nie robi... Ściągnęłam folię ale uczucie ciepła trzymało jeszcze z 20 minut.

Generalnie podobny efekt można otrzymać kupując zwykły balsam antycellulitowy i dodać do niego kilka kropli olejku cynamonowego. Też grzeje i też działa na pomarańczową skórkę.

Kiedyś, kiedyś, jakieś 10 kg temu foliowałam się własnie zwyczajnym balsamem z olejkiem cynamonowym, efekty były fenomenalne, ale jak to ja-słomiany zapał wziął górę i zaprzestałam zabiegów.


Zabawy z olejkiem cynamonowym polecam jednak OSTROŻNIE. Łatwo sobie dosłownie popalic dupsko. Zawsze, w jakimś małym słoiczku po kremie do twarzy, mieszałam balsam z kilkoma kroplami olejku, ale  raz widocznie nie wymieszałam składników wystarczająco dobrze. Posmarowałam uda, tyłek i brzuch i po kilku minutach czułam OGIEŃ. Dosłownie ogień. Paliło mnie! Wskoczyłam do wanny i polewałam się lodowatą wodą przez dobre kilka minut i zimny strumień dawał tylko trochę ulgi, ból był nie do zniesienia! Naprawdę trzeba uważać z tym olejkiem, lepiej dać mniej, niż o jedną kroplę za dużo. Uwierzcie mi na słowo,  w tym  przypadku nie warto testować mojej prawdomówności szczególnie na własnej skórze;)

No to od dziś zaczynam męczyć mój tłuszczyk zaprezentowanym tu produktem. Za miesiąc recenzja i niespodzianka...:)


niedziela, 19 sierpnia 2012

kończy się

..mój urlop.

W lotto nie wygrałam, więc jutro ciężki powrót do pracy.

Ale nie ma się co smucić! Za 365 dni znowu wakacje :D

Moje były udane i chociaż raz w trakcie urlopu nie byłam chora, nie dopadło mnie też nic na sam koniec:D  Urlop zaliczam do jak najbardziej udanych, a od jutra nawet mój mąż się odchudza, więc będzie tylko lepiej:)

Poszliśmy dziś na rower. Sprawdzałam pogodę, widziałam ile stopni wskazuje termometr, ale mimo to poszliśmy na ten pieprzony rower i myślałam, że w połowie drogi się popłaczę! Ludzie! nie da się jeździć w takim ukropie w otwartej przestrzeni. Wodę wypiłam błyskawicznie, pot lał się po gaciach, słońce paliło niesamowicie! A jeszcze wpadłam na genialny pomysł pikniku, więc przyszło mi w udziale wiezienie plecaka:/ Szok. I to od razu termiczny!!!

Ale na kocyku, w cieniu było przyjemnie...:) Lekki wiaterek nad wodą... ptaszki śpiewają... suchy prowiant zjedzony... ogóreczki i marcheweczka też... no poezja. ostatnie chwile wolności spędzone tak przyjemnie. Niestety potem w drodze powrotnej ukrop i pod ostrą górkę, ale może moje sadło się wytopi?

W domu, w nagrodę za wytrwałość i 2 godziny pedałowania w takim ukropie był od razu zimny prysznic i sorbecik:) Mniam. Uwielbiam! Osobiście uważam, ze firmy Grycan jest najlepszy! Niektórzy sugerowali, że "grycanki" i ich "promowanie otyłości" zaszkodzą lodom, ale ja tam uważam, że dobry produkt sam się obroni. Sorbety są zajebiste i tyle!

A jeśli o przyjemności chodzi to zrobiłam dziś zupę krem z kurek! Ale pychotka:




lekka i pożywna zupa.

Dziś ostatnie chwile na podrasowanie mojego nowego planu odchudzania, ostatnie poprawki i od jutra zaczynaaaaaam. Trochę inaczej i spokojniej, bez spięć i nacisków. Zrobiłam sobię listę rzeczy-taką tabelkę, które przybliżają mnie do lepszego wyglądu. Jest tam 25 pozycji- np "ćwiczenia" -"brak cwiczeń", "foliowanie"-"brak foliowania", pozytywne czynności maja kwadracik zielony, a te, które oddalają mnie od szczupłej sylwetki -czerwony. Codziennie wieczorem je zliczam i przynaję sobie punkty. I już mi się to podoba, bo są tam pozycje, które robię niemal zawsze, np:
-zjadłam śniadanie
-wypiłam min 2 szkl wody mineralnej
-myślę pozytywnie
-nie zjadłam fast fooda itp.

i za to już mam zielony kwadracik, czyli punkt, więc nie ma dnia [ na razie], który będzie pod znakiem czerwonym:) I to mnie napawa takim optymizmem, że wykonuję kawał dobrej roboty, "nagradzam się" zielonymi kwadracikami za rzeczy niby oczywiste, za które niby punktu nie powinno być, jednak do tej pory własnie zbyt duzo zmian na raz mnie przytłaczało, wciąż tylko od siebie wymagałam. Nie poszłam raz na fitness i już myślałam, że jestem beznadziejna, że nigdy nie schudnę. A przecież nie o to chodzi. Podliczam się tak od 4 dni i na razie jest większość zielonych :) I oby tak zostało.

piątek, 17 sierpnia 2012

dupy nie urywa...

....mój dzisiejszy pomiar:

ostatnie chwile wolności

...normalnie o 16:00 zacząłby się zwykły weekend.
Tymczasem oficjalnie zaczynam ostatnie dni przed wielkim come back do pracy. Nie chce mi się jak cholera, liczę jeszcze na wygraną w lotto w sobotę, bo może akurat zostanę najszczęśliwszą osobą na świecie i nie będe musiała do tej pracy wracać???

ale się romarzyłam.... A wracając do spraw przyziemnych.

Niechcący natknęłam się na moej zdjecie sprzed roku, na którym wyglądałam ZA JE BIŚ CIE! Mimo,że ważyłam wtedy 62kg [ co nie było szczytem moich marzeń, wciąż uważałam, że jestem gruba] to jednak różnica między wtedy, a DZIŚ jest kolosalna. Teraz jestem pulpet i żadne ustawienie na zdjęciu nawet tego nie zmieni. Obejrzalam fotki z gór. Razem z mężem wygladamy na nich jak dwa pączki. Z lukrem. Nie da się ukryć podwójnej brody, wystających wałeczków, czy otłuszczonych ud- w moim przypadku,a  w jego- mega brzucha. Tak, wiem, można ładniej powiedzieć "mięsień piwny" tylko po co?

Nie ma co sobie myslić oczu, że jesteśmy "przy kości" czy "szczupli inaczej" - jesteśmy GRUBI. Ja mam nadwagę, a On już otyłość.

Z pozytywnych rzeczy to Paweł też "się za siebie bierze od poniedziałku". Skwitowałam uśmiechem ten jego poniedziałek, ale OK.  Naturlanie jutro na "pozegnanie" jest pizza, tyle dobrze,ze robimy ją sami i zapowiedziałam już, że ja do pizzy piwa nie chcę. On chce. Żegna się z piwem już od teraz, bo przecież to "osttanie chwile wolności"...

ehhh...

Generalnie mu nie wierzę i  nie liczę na to,że sam z siebie weźmie się do roboty. Nie będe miała kompana do odchudzania, nadal wiem,że w walce z nadwagą jestem sama.


Ale w sumie nie o tym miałam pisać. Bo, to moje zdjęcie tak mi dało kopa, że "zaczynam od nowa z podwójną siłą", zryw nie może się odbyć bez porządnego notatnika i konkretnego planu, więc wczoraj już wszystko poplanowałam, pospisywałam i zaczynam działać, mam nowy system nagród, cele bardziej realistyczne i jasne:)

o tym następnym razem

wtorek, 14 sierpnia 2012

zmiana

Jestem z siebie dumna!

Nic nie schudłam w tych górach, a może nawet przytyłam, ale jedna rzecz mnie naprawdę cieszy- otóż myślę dietetycznie i zanim wciągnę jakąś kaloryczną bombę, to zastanawiam się 3 razy, czy warto.

Do tej pory moje odchudzanie wyglądało tak,że ok, trzymam się, trzymam, ale jeśli tylko nadarzała się okazja, by zjeść coś "zakazanego"- wciągalam wsyztsko jak leci.

Przykład:
-jesteśmy w KFC/MC Donalds itd- zamiast kupić sałatkę, albo chociaz tylko jednego hamburgera, ja wybierałam zestaw, po krótkiej kalkulacji stwierdzam, że chyba powiększony wychodzi najtaniej, za kilka dodatkowych złotych dostanę powiększone fryztki i duzą colę- no i oczywiście kupuję największy zestaw jaki się tylko da, w połowie konsumpcji już nie mogę, no ale fryteczki się wciągnie, zapiję colą i jakoś przejem to wszytsko.

Przykład nr2:
- jadłodalnia, jakakolwiek, gdzie do wyboru jest np zupa, ziemniaki, ale też i zapiekanki- no to naturalnie wybieram to ostatnie, bo ziemniaki to sobie zjem w domu, a tu na szybko zapiekanka. Nic się nie stanie jak zjem jedną.

Przykład nr 3
-lody. Koniecznie z dużą ilością bitej śmietany, syropem i posypką. Sorbety? eee tam... Lody to mają być lody, a nie jakas tam namiastka, nic się nie stanie jak raz w miesiącu sobie zjem pucharek lodów!

Przykład nr 4
-subway. Nie chodzę tam często, byłam moze z 5 razy, ale ZAWSZE brałam kanapkę największą i ze wszytskimi możliwymi sosami, najlpeiej podwójnymi, im więcej dodatkow tym lepiej

Przykład nr 5
-kawa na mieście- i znów, sosy, syropy, bita śmietena, pełnotłuste mleko...

Takich przykładów jest setki. Jak już "grzeszyć" to na amen. Nie potrafiłam się opanować, każdy wyjazd kończył sie w jakimś fast foodzie, za każdym razem wybierałam największe porcje.

Aż do wyjazdu w góry. Jeden, jedyny raz , na autostradzie dałam się podpuścic na jedzenie w KFC i wybrałam małe frytki i jakieś tam kawałki kurczaka, mój mąż oczywiście mega zestaw. Potem w gorach, w schronisku, ja zupę pomidorową i herbatę on zapiekanka i frytki + cola/sprite, droga powrotna, ja zupa krem ze szparagów [pycha!] on frytki, surówki i kotlet z sosem i jakimś podwójnym serem.

I jestem z siebie dumna, że zaoszczędziłam tyle kalorii! Moje zupy były czasem nawet droższe niż jego frytki czy hamburgery, ale przestałam zwracać na to uwagę. Wcześniej również niższa cena fast foodów sprawiała, że z chęcią je zamawiałam. Niestety te potrawy są szybkie, tanie, ogólnodostępne i z chęcią konsumowane z dużą ilością sosów.

Istnieje opinia, że właśnie przez to ludzie są otyli i jedzą puste kalorie. Że epidemia nadwagi to wina tych wszytskich hamburgerów i frytek. Ale ja zrobiłam eksperyment. Na pytanie pani sprzedawczyny czy frytki mają być powiększone odpwoiedziałam "NIE" i dostałam małą porcję, mając do wyboru zupę a hot doga i zamawiając to pierwsze nikt mnie nie nakłaniał, bym jednak zamówiła bułkę z parówką. Mało tego- nikt mnie siłą nie zaganiał do KFC, weszłam tam dobrowolnie, sama złożyłam zamówienie, a potem bez żadnego przymusu zjadłam to, co zamówiłam. Nikt nie kazał mi zamawiac coli, lodów i podwójnych kanapek.

Wina jest po naszej stronie, po MOJEJ STRONIE. Zamawiałam największe zestawy z obżarstwa, piłam colę, bo chciałam, nikt mnie nie zmuszał, ludzie chodzą tam i jedzą z własnego wyboru.

Cieszę się,że w końcu to do mnie dotarło, że nie korzystam z okazji jedzenia pustych kalorii, że potrafię odłożyć sztućce, gdy na talerzu są jeszcze frytki, że potrafię cieszyć się z zamówienia kawy bez syropu i bez żalu ominąć budki z fast foodem.

Jestem dumna z mojej zmiany!

czwartek, 9 sierpnia 2012

na siłownię!!

CHCE MI SIĘ IŚĆ NA SIŁOWNIĘ

naprawdę! mimo,ze tu dużo chodzę, wspinam się na szczyty, nie obzeram się, to jednak chcę ubrać mój strój do ćwiczeń, adasie, wziąć do ręki hantle i zacząć trening.

Bardzo mnie to cieszy, bo to oznacza, że ćwiczenia powoli wchodzą mi w nawyk.


Dziś ostatni dzień moich wczasów, jutro po śniadaniu już wyjeżdżamy. Szkoda, bo widoki piękne, odpoczywam solidnie i poznalaiśmy tu naprawdę cudowwnych ludzi, aż żal się rozstawać!!

nasz wczorajszy obiadek:




widoki z góry Żar. Aż miło było usiąść sobie i pomyśleć o "życiu i śmierci" tak po prosru, beztrosko zachwycić się nad pięknem naszego polskiego krajobrazu.




nasze okolice, zwiedzone wzdłuż i wszerz:)


widoki z Pilska. Nigdy nie bylo mi tak ciężko wejść pod żadna górę. Cały czas było tak stromo, ale za kazdym razem gdy podnosilam nogę do gory i wydawało mi się,ze już nie dam rady-myślałam sobie jaki to świetny trening dla ud i pupci i szłam dalej:)







Aż żal wyjeżdżać, dziś będzie pozegnalne ognisko, ostatnie wyjście w góry. Odpoczełam niesamowicie, może kiedyś przyjadę znów. Piękne góry, piękne miejsca... żal wyjeżdżać.

niedziela, 5 sierpnia 2012

chcę tu zamieszkać

Jak tak się zastanowię to moje odchudzanie w czasie urlopu powinno wyjść na zero.

Bo- to co spalę podczas górskich wędrówek- nadrabiam piwem albo pieczoną kiełbaską.

Ale ja się tym w ogóle nie przejmuje, jak ktoś jedzie prawie znad morza w góry i smakuje tam browar, ten wie, że piwko w górach smakuje zupełnie inaczej... Nie odmówię sobie tej przyjemności nigdy!

Rano padalo i aż się zmartwiłam, że pierwszy dzień spędzimy w pokoju, ale na szczęście się rozpogodziło i mogliśmy czmychnąć w góry. Łącznie bite 4 godziny łazenia!

Poniżej kilka fotek, zobaczcie, jak tu jest pięknie!








 zaraz śmigamy do sauny,a  potem ognisko, pieczona kielbaska...
Uwielbiam....

piątek, 3 sierpnia 2012

nieporozumienie

jutro pobudka o 6:00

do spakowania jeszcze szczoteczka do zębów, pasta i gąbka z syreny.

Oficjalnie zaczynam dwutygodniowy urlop!

Plany wspaniałe- jedziemy w góry, będziemy dużo wędrować, codziennie będe robić brzuszki, masowac ciało gąbką, wklepywac ujedrniajace balsamy, skorzystam z hotelowego SPA, codziennie będzie seans w saunie i dużo, dużo ruchu! Nawet kijki spakowane!

a tymczasem mąż zadał retoryczne pytanie " mam nadzieję,że na czas urlopu zawieszasz odchudzanie, bo nie mam zamiaru rozmawiac o diecie, ćwiczeniach i gubieniu kilogramów? po urlopie mozemy wziąc się za siebie, ale przez najbliższe 2 tygodnie pragnę odpoczywać, jeść i pić co tylko będę chciał"

...no comments!!

a srał go pies!


Sama będe sobie chudła, ćwiczyła i przestrzegała diety, jak będzie trzeba to nawet sama ze sobą o tym porozmawiam, ale nikt, powtarzam NIKT nie odciągnie mnie od mojego nowego stylu życia.


***

najwazniejsze w tej chwili jest to, ze już jutro TAM BEDĘ. Już jutro zobaczę nasze piekne polskie góry... zakochałam się w nich odkąd pierwszy raz pojechałam na południe Polski. Było to miasto Małysza, teraz jedziemy nie wiele dalej.

I już jutro znów poczuję ten lekki chłodek, ujrzę potęgę gór, posmakuję oscypka..
osttani raz byliśmy w górach zaraz po ślubie... Było cudownie.
A ja juz JUTRO znów tam będę.

Już jutro!







wtorek, 31 lipca 2012

zagadka

zagadka rozwiązana

kto zgadnie co jest przyczyną
- złego samopoczucia
- smutnego nastroju
-ciągłego "nerwa"
-ochoty na słodkie???


:)))

ok,ok, kilka dni i mi przejdzie...

***

Mało dietetyczny dziś mój obiadek, ale naładowałam sobie do środka ciasta pelno warzyw.


W ogóle mam ostanio chcicę na warzywa, odryłam jak pyszne są ogórki:) Mniam! Zabieram sobie do pracy i chrupię, na zmianę z marchewką i papryką.


Nie chce mi się dziś ćwiczyć, mam lenia i chyba sobie odpuszczę. Nastała dziś "wielka smuta" i chyba się z nią prześpię, a od jutra na nowo "jeszcze tylko dziś".

poniedziałek, 30 lipca 2012

praca od podstaw

w dniu, w którym postanowiłam założyć tego bloga bylo źle, wiedziałam ile pracy będzie przede mną, byłam nastawiona na ciężką "pracę od podstaw".

No ale żeby aż tak... ?

Chyba nadchodzi chwila zwątpienia. Chwila , która do tej pory nadchodziła w środę po spektakularnym poniedziałkowym starcie... takze i tak juz długo się trzymam.

Męczę się podczas jazdy na rowerze, moje uda są pewnie porównywalne z udami mojej babci lub,jak kto woli- z materacem ze spuszczonym do połowy powietrzem, spisuję sobie kalorie zjedzone i okazuje się, że byle co ma 100kcal, z kolei ,żeby te 100kcal spalić należy przez pół godziny ćwiczyć, mój brzuch jest na tyle duży, że nie pomaga nawet "życie na wdechu", a gdy mimo wszystko postanawiam być optymistką i uśmiecham się do siebie przed lustrem-widze papuśne policzki, drugi podbródek itd itp.

wiem, wiem... nie wolno się poddawać. Moje dzisiejsze ćwiczenia sprawiają,że za miesiąc moze nie dostanę już zadyszki przy robieniu brzuszków i może zrobię nawet 100 pompek,a nie jak dziś -30 damskich i to na 3 raty...

ja to wszystko wiem. Tylko tak bardzo chciałabym widzieć już efekty.

sobota, 28 lipca 2012

"czarny wyszczupla"


...takie jest ogólnospołeczne przekonanie i tego z zasady trzmają się grubasy.

Trzymałam się i ja. Moje zakupy ograniczały się do 3 kolorów:
-biały
-siwy
-czarny.

Kolory bezpieczne, nie rzucające się w oczy, jakbym chciała całkowicie wtopić się w tłum, żeby mnie tylko nikt nie zauważył...

Już sam fakt bycia większą od reszty wystarczał mi za wszystkie inne "odstępstwa", nie lubiłam dodatkowo wyróżniać się strojem. Aż do sylwestra 2011 roku. Wtedy coś we mnie pękło i moim postanowieniem noworocznym było nie kupienie sobie ani jednej czarnej rzeczy w nadchodzącym roku.
Moja garderoba wzbogaciła się o kolorowe marynarki, wesołe topy, nawet ciapkowaną sukienkę w 7 barwach, granatowe, rózowe, zielone rajstopy, czerwone tenisówki, bezowe balerinki- po prostu szalałam i bawiłam się kolorami jak tylko mogłam.

Udawało się aż do dziś.

W związku z tym, że na dniach wyjeżdżam w góry postanowiłam zakupić kurtkę przeciwdeszczową i tu zaczęły się schody.

 Miałam w sumie tylko 3 wymagania, moja kurtka powinna:
-być dłuższa niż do pasa
-mieć kaptur
-nie być czarna

ale niestety jedyna jaką znalazłam kosztowała 279zł i chociaż była piękna [malinowa] to jednak cena była za wysoka, w sumie nie potrzebuję takiej full wypas kurtki... wiecie, oddychajacej, którą sie czyści jakimś tak specjanym specyfikiem... co tu dużo gadać, była za droga a innej tańszej i nie-czarnej nie znalazłam.

No i niestety po 4 godzinach łażenia nabyłam taką o:

 Jest cała czarna...ma tylko różową podszewkę, różowe zatrzaski i seledynowy zamek... No ale ma odpinany kaptur, jest wysoko zapinana pod szyję, ma zapinane kieszenie i  regulowane ściagacze.

No i najważniejsze: jest wodoodporna:




Zadowolona w 100% nie jestem, ale miałam już dość szukania, już mnie wkurzały te wszystkie galerie no i zdecydowałam się złamać moje postanowienie.

Nadmienię, iż na tym zakupowym maratonie dopingował mnie mąż... Dostaje dziś order z ziemniaka za wytrzymałość, zaciskanie zębów i powstrzymanie się od idiotycznych komentarzy w stylu "no znów dla ciebie nic nie wyprodukowali??"

Ale zanim pomyślicie, że mój mąż to zakupowy ideał muszę nadmienić, że w pewnym momencie facet się jednak ZMĘCZYŁ, miał już DOSYĆ i wymownym wzorkiem patrząc w stronę Subway'a stwierdził, że "moze byśmy coś przekąsili?"  Twardo obstawałam że mi się wcale jeść nie chce, to się wkurzył, że to bez sensu zeby sam jadł i zaproponował odpoczynek przy kawie. Ok, kawa może być, ale jak zobaczyłam, że wsyztskie były albo z syropem, albo z bitą śmietaną, albo podwójnym cukrem itd itp to po przeliczeniu przypuszczalnej ilości kalorii w jednej małej filiżance stwierdziłam, że ja zamiawiam sok wyciśnięty ze świeżych owoców. To sie zaczął irytować, że znowu wymyślam, że moje odchudzanie jest głupie i żebym sobie odpuściła i wzieła jakąś superwypasioną latte z pełnotłustym mlekiem.Uspokoił się dopiero jak powiedziałam, że ja stawiam i że ma minutę na złożenie zamówienia, bo inaczej płaci on ;)

takie to ja mam wsparcie w moim mężczyźnie...No ale nie narzekajmy, mogło być gorzej...

Po shoppingu szybki, lekki odbiad w domu, Paweł w nagrodę za tyle godzin łazenia zażyczył sobie popołudniową pizzę, także i ja dziś wieczorem nagrzeszę. Ale tylko trochę...bo żal mi spalonych kalorii. Znów dziś byliśmy na naszej górce, jechało się już odrobinę lepiej, ale niestety się rozpadało i trzeba było wracac do domu.

To wrócilismy, Paweł zbawia świat grając w jakąś grę, a ja robię sobie herbatkę i odmóżdżam się nad lekturą poniższej gazetki.