niedziela, 15 lipca 2012

odpuszczam

Miałam dziś duzo czasu na przemyślenia, usiadłam sobie na spokojnie i popijając pyszną kawkę zdałam sobie sprawę, że musze odpuścić.

Do tej pory zryw odchudzania był za szybki, zbyt dużo zmian chciałam wprowadzić w życie z dnia na dzień, za dużo wziełam na siebie obowiązków, deklaracji i obietnic. Byłam na siebie zła, że tylko 2 razy poszłam na siłownię, że w sobotę spałam do 8 zamiast wstać skoro świt i porobić chociażby brzuszki. Że sie skusiłam na słodycze, ze wypiłam piwo, że za długo siedziałam na dupie, że mało się balsamuje, że to, że tamto.

Generalnie odchudzanie doprowadzało do frustracji, byłam wiecznie nieszczęśliwa, a widząc szczupłą kobietę z pretensją spogladałam w niebo oczekując odpowiedzi na pytanie, dlaczego ona może jeść czipsy, a ja nie?!?!??

Ale dość, naprawdę  z tym koniec. Wurzucam z mojego słownika słowa: dieta, muszę, powinnam, nie mogę...  Zdałam sobie sprawę, że w sumie wcale nie chce mi się chodzić na siłownię. Fakt, że w domu nie mam rowerka, nie mam bieżni, ani za dużo miejsca by skakać, ale mam za to troche innego sprzętu [o tym innym razem] a co najwazniejsze- nigdy nie szło mi odchudzanie przy publiczności.

Wychodzi mi gdy nikomu się nie chwaląc, nikomu nic nie deklarując sama dla siebie ćwiczę sobie swoim tempem, gdy wieczorem zapisuję sobie wyniki, gdy nikt nie wie ile tak naprawdę ważę, gdy nikomu nie mówie ile danego dnia pocwicyzłam itd itp. Siłownia, do ktorej chodzę jest fajna, ale uczęszczają tam osoby, które znam i zaczynają się rozmowy, zachwyty-  a kiedy przychodzisz? a będziesz  w następny weekend? a czemu nie ćwiczysz na orbitreku, daje dobre efekty? a ten to ćwiczy od 3 miesięcy i zoabcz jak mu ładnie idzie, a tamta to brzucha nie moze zgubić ...itd itp. Zdałam sobie sprawę, że wcale nie chcę tam chodzić codziennie!
A do tej pory wkurzałam się sama na siebie, gdy w tygodniu byłam rzadziej niż 2 razy. Szczególnie, że koleżanka z pracy chodzi na siłownię codziennie i mnie się zdawało, że ja też muszę. Że razem z nią powinnam każdego dnia chwalić się jaki trening wczoraj wykonałam, na jakich sprzętach ćwiczyłam, albo przynajmniej jaki wycisk dostałam na aerobiku...

A ja o tym nie marzę! Ja chyba jednak wolę w domu...może właśnie to jest sposób idealny dla mnie? By sobie ćwiczyć w mojej prywatnej siłowni? A do klubu chodzić raz w tygodniu? 

Odpadną mi dojazdy, czas spędzonyw  tramwaju/samochodzie, a jednorazowy wypad w tygodniu stanie się dla mnie nowym rytuałem?

Ufff... jaka to ulga przejrzeć na oczy i przestać oczekiwać od siebie rzeczy nie dających satysfakcji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz