sobota, 28 lipca 2012

"czarny wyszczupla"


...takie jest ogólnospołeczne przekonanie i tego z zasady trzmają się grubasy.

Trzymałam się i ja. Moje zakupy ograniczały się do 3 kolorów:
-biały
-siwy
-czarny.

Kolory bezpieczne, nie rzucające się w oczy, jakbym chciała całkowicie wtopić się w tłum, żeby mnie tylko nikt nie zauważył...

Już sam fakt bycia większą od reszty wystarczał mi za wszystkie inne "odstępstwa", nie lubiłam dodatkowo wyróżniać się strojem. Aż do sylwestra 2011 roku. Wtedy coś we mnie pękło i moim postanowieniem noworocznym było nie kupienie sobie ani jednej czarnej rzeczy w nadchodzącym roku.
Moja garderoba wzbogaciła się o kolorowe marynarki, wesołe topy, nawet ciapkowaną sukienkę w 7 barwach, granatowe, rózowe, zielone rajstopy, czerwone tenisówki, bezowe balerinki- po prostu szalałam i bawiłam się kolorami jak tylko mogłam.

Udawało się aż do dziś.

W związku z tym, że na dniach wyjeżdżam w góry postanowiłam zakupić kurtkę przeciwdeszczową i tu zaczęły się schody.

 Miałam w sumie tylko 3 wymagania, moja kurtka powinna:
-być dłuższa niż do pasa
-mieć kaptur
-nie być czarna

ale niestety jedyna jaką znalazłam kosztowała 279zł i chociaż była piękna [malinowa] to jednak cena była za wysoka, w sumie nie potrzebuję takiej full wypas kurtki... wiecie, oddychajacej, którą sie czyści jakimś tak specjanym specyfikiem... co tu dużo gadać, była za droga a innej tańszej i nie-czarnej nie znalazłam.

No i niestety po 4 godzinach łażenia nabyłam taką o:

 Jest cała czarna...ma tylko różową podszewkę, różowe zatrzaski i seledynowy zamek... No ale ma odpinany kaptur, jest wysoko zapinana pod szyję, ma zapinane kieszenie i  regulowane ściagacze.

No i najważniejsze: jest wodoodporna:




Zadowolona w 100% nie jestem, ale miałam już dość szukania, już mnie wkurzały te wszystkie galerie no i zdecydowałam się złamać moje postanowienie.

Nadmienię, iż na tym zakupowym maratonie dopingował mnie mąż... Dostaje dziś order z ziemniaka za wytrzymałość, zaciskanie zębów i powstrzymanie się od idiotycznych komentarzy w stylu "no znów dla ciebie nic nie wyprodukowali??"

Ale zanim pomyślicie, że mój mąż to zakupowy ideał muszę nadmienić, że w pewnym momencie facet się jednak ZMĘCZYŁ, miał już DOSYĆ i wymownym wzorkiem patrząc w stronę Subway'a stwierdził, że "moze byśmy coś przekąsili?"  Twardo obstawałam że mi się wcale jeść nie chce, to się wkurzył, że to bez sensu zeby sam jadł i zaproponował odpoczynek przy kawie. Ok, kawa może być, ale jak zobaczyłam, że wsyztskie były albo z syropem, albo z bitą śmietaną, albo podwójnym cukrem itd itp to po przeliczeniu przypuszczalnej ilości kalorii w jednej małej filiżance stwierdziłam, że ja zamiawiam sok wyciśnięty ze świeżych owoców. To sie zaczął irytować, że znowu wymyślam, że moje odchudzanie jest głupie i żebym sobie odpuściła i wzieła jakąś superwypasioną latte z pełnotłustym mlekiem.Uspokoił się dopiero jak powiedziałam, że ja stawiam i że ma minutę na złożenie zamówienia, bo inaczej płaci on ;)

takie to ja mam wsparcie w moim mężczyźnie...No ale nie narzekajmy, mogło być gorzej...

Po shoppingu szybki, lekki odbiad w domu, Paweł w nagrodę za tyle godzin łazenia zażyczył sobie popołudniową pizzę, także i ja dziś wieczorem nagrzeszę. Ale tylko trochę...bo żal mi spalonych kalorii. Znów dziś byliśmy na naszej górce, jechało się już odrobinę lepiej, ale niestety się rozpadało i trzeba było wracac do domu.

To wrócilismy, Paweł zbawia świat grając w jakąś grę, a ja robię sobie herbatkę i odmóżdżam się nad lekturą poniższej gazetki.


1 komentarz:

  1. fajne postanowienie - dopiszę je do swoich w nastepnym roku :)

    a kurtka jest fajna. sama bym taką chciała. mam fioletową ale jest beznadziejna. zamienisz się?:P

    OdpowiedzUsuń